---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

sobota, 19 stycznia 2013

Okradana lodówka.


Pierwszy raz zdarzyła mi się kradzież w becpackersie. Zniknęło moje żarcie z lodówki. Wyjechałam na dwa dni, na wycieczkę i cieszyłam się że na kolejne dwa, ostatnie przed wylotem nic już nie potrzebuję kupować, gotować, organizować, chodzić, dbać – tylko mam zrobione. Spokojniutko przyjeżdżam wieczorem, o nic się nie martwąc, idę do lodówki jak u siebie – a tu…. Nic. Pusto.

Zanim się zdenerwowałam, poszłam do pana z baru. To jedyna osoba z obsługi dostępna wieczorem, bo recepcja już zamknięta, strażnika żadnego nie ma, tylko pan z baru. Bardzo miły pan – jak wszyscy spotkani przeze mnie Nowozelandczycy.

- Zniknęło moje jedzenie z lodówki, nie wie pan czy może ktoś nie sprzątał lodówek?
- Jak to, zniknęło?
- No nie było mnie dwa dni, bo byłam na wycieczce, ale zostawiłam podpisanę torbę w lodówce i teraz jej nie ma. Całej torby. Nie to, że ktoś coś wyjął ze środka, tylko wszystko znikęło. Może ci, którzy sprzątają robili porządki i wyrzucili?
- Nie. – Pan pokręcił głową – Jak sprzątają, to nie dotykają lodówek.
- Czyli jak go nie ma, to znaczy, że ktoś je ukradł?
I tu pan pokiwał głową.
Potem ja pokiwałam głową smętnie i westchnęło mi się. Byłam po całym dniu zwiedzania i przejeździe z drugiego miasta, bez jedzenia, bo jedzenie  przecież miało mnie czekać….  (i to smaczne, bo dobre kupilam, wcale nie tanie). Bylam zmęczona, by isc na zakupy, bylo za pozno, ja z drogi, jutro rano wstaje na wykupiona za duze pieniadze wycieczke, sniadania nie zdaze skombinowac, bo do miasta do centrum daleko. No i kolejna kasa, i koleny raz duze opakowania, bo malych porcji tu nie maja. Załamka. No, załamka. Chrzanie ta Nowa Zelandie, chrzanie becpackersow cholernych, ten hostel tez chcranie, i wycieczki, turystyke, mam dosc.

Facet przy barze przyjrzal mi sie.
- Pewnie glodna jestes?
Westchelam i pokiwalam niesmialo glowa.
- Cos ci zrobie. - szepnal. Zamyslil sie...
- Chcesz steka, czy wolisz .. (i tu padlo slowo w nowozelandzikim, ktorego nie zrozumialam, ale nie szkodzi. Chcialam steka. Bardzo chcialam steka. Nawet jakby sie okazalo ze mam za niego zaplacic a jedyna uprzejmosc polega na otwarciu kuchni po nocy. Ale nie okazalo sie. Facet zrobil mi wspaniala kolacje za darmo, na pocieszenie)
- Ok. Lubisz lekko czy mocno wysmazony?
A za chwile:
- a grzyby lubisz?
Dobrze smakowal z grzybami. Facet zmienil moj nastroj tego wieczora. Juz nie mialam tak zlego zdania o hostelu. Z pelnym brzuchem to brak sniadania tez nie jest taki straszny. A Nowozelandczykow po prostu lubie. To jedna z wielu uprzejmosci, ktora mnie spotkala i chyba najwieksza. Jak powiedzial o nich jeden moj kumpel - oni sie po prostu ciesza zyciem. O, tak. Lubie ich spokojny radosny styl zycia. Ja tez sie dziele maslem i pasta do zebow, i jesli wykupie calodniowy dostep do netu to tez sie tym dziele. Lubie to podejscie.

Na zdjeciach troszku przyrody.







2 komentarze:

  1. Ale sytuacja...
    Dobrze, ze tak się skończyło.
    Te kolorki na pierwszym zdjęciu są niesamowite. Niby jedna tonacja a taki efekt.
    Trzymaj się cieplutko , cmok :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń