Kozi to skrócona nazwa góry Kościuszki, najwyższej góry w Australii. Australijczycy mają problemy z wymową nazwiska, i z pisownią też, przyjęta jest bez ogonków.
-----
Wieczór przed przyjazdem do Thredbo (podnóże Kozjego) był
najgorszy w mojej całej podróży.
Dojechałam ile mogłam autobusem. Zastopowało mnie około 100 km od góry. Żadnych
publicznych ani prywatnych autobusów. Żadnych pociągów. Bywa autobus szkolny,
ale tu są właśnie ferie letnie dla dzieci – i autobusu nie ma. Nic nie ma.
Taksówkę se mogę wziąć. Za jakieś 300 dolarów (tysiąc złotych). Dziękuję, pójdę
łapać coś na stopa.
Spędziłam upojny wieczór na stacji benzynowej pytając
każdego o podwózkę, ludzie byli bardzo mili, ale… jechali do Canberry, czyli
tam skąd wyruszyłam. I namawiali mnie do tego samego, bo…. Bo jest pożar i
zamknęli wszystkie parki. O, Boże…
Tu się umiera w pożarze, i nie ma żartów. Tu się ewakuuje
ludzi i nie zawsze zdąża….
Pożar? TERAZ? To jak ja wejdę na Kościuszkę? Niedługo lecę
do Polski, lato się zaczyna, dalej będzie tylko gorzej z pożarami, kurcze.
Zginąć nie chcę, ale wleźć chcę. Zadzwoniłam do Thredbo, do hostelu – tak, jest
stan pogotowia, ale samo Thredbo nie ma zakazu wstępu i kolejka na górę
Kościuszki chodzi. Można przyjachać. Tylko lepiej jutro rano, a nie teraz
wieczorem, bo hostel czynny jest tylko do godziny 20. Poszłam do hotelu.
Hotel kosztował sporo, a wcale nie w takich znowu dobrych
warunkach. W dodatku perspektywa zamknięcia parków nie była wesoła. Jakbym była
zmotoryzowana, to bym nie jechała do Thredbo, tylko zwiała w stronę plaży, a
wróciła później. Szanse na stopa malały. Wiedziałam o tym, i przeleciało mi
przez głowę że będę kiblować w tej Coomie, jak stopa nie złapię, albo co
gorsza, będę się ewakuować z racji pożaru i cała podróż okaże się bez sensu…
Nie było co specjalnie myśleć – zrobiłam wszystko co mogłam, a najlepsze co
jeszcze mogłam zrobić, to wyspać się i napierać na stopa od rana. I słuchać
komunikatów ogniowych.
Nindża twarda jest.
Z rańca udałam się do biura informacji turystycznej.
Sprawdziłam zagrożenie – podobnie, Thredbo czynne, a wszędzie dookoła parki
zamknięte. Tylko kolejka na szczyt Kozjego nie chodzi, ale to z powodu silnego
wiatru, a nie pożaru… Nie jest dobrze, ale nie jest najgorzej. Zaczęłam
napraszać się ludziom. Trzecia para turystów jechała do Thredbo i zgodziła się
mnie wziąć!!! Hura!!!
Kiedy weszłam do hostelu, do głównej sali jadalnej – uśmiech
zatrzymał mi się dopiero na uszach. Pełna panorama prościutko na masyw Koziego.
Mniam! I pierwszy raz korzystałam z hostelu w sieci YHA – faktycznie wyższy
standard. Czysto. Nic nie pourywane, sprzętu w kuchni pod dostatkiem, i kubków
i palników, i desek i talerzy. Karaluchów nie zauważyłam. Żadnych plam, grzyba,
zacieków. Krzesła miały oparcia. Cicho, spokojnie, a ludzie turystyczni,
sympatyczni, a nie chlający. Miód. I ta góra przed oknem!!! I z okna sypialni
też góra!
Załapałam się też na kąpiel w jeziorku u podnóża. To dzięki
miłym ludziom co mnie podwieźli. Skoro kolejka nie chodziła z powodu wiatru to
postanowili objechać okolicę i spytali czy ja też chcę. No, jasne że chcę! Na
nogach często się nie dojdzie we wszystkie okoliczne atrakcje. Woda w jeziorku,
jak na polski standard – ciepła. Jak na australijski też niezła, w oceanie w
Melbourne było zimniej.
Kozi
Kiedy startowałam następnego rana na Kozi kolejka na
szczęście chodziła, bo wiatr się skończył. Tyle że jeśli o chodzi o temperaturę,
to było… 2 stopnie. Dwa stopnie ciepła na górze. A kobitka w informacji
powiedziała, że tam nie trzeba nic specjalnego, wystarczy sweter! Boże, co za
głupota. Ja przywykłam chodzić po zimnym i miałam dobrze ubranie, ale ludzie
tam jechali nieprzygotowani. Miałam dwa polary i kurtkę na sobie, i dodatkowe
goreteksowe spodnie. I to było tak akurat do marszu… Te białe łatki na górach na
zdjęciach to śnieg. Tubylców nie należy słuchać, bo oni przywykli do upałów i
się na zimnych górach nie znają. Kangur mówił, że śniegu nie będzie, bo to
lato. Ha, ha, ha. Ale on tu nie był. Inny Australijczyk, tym razem rdzenny,
(znaczy trzecie pokolenie w Australii), tłumaczył mi że w górach nie należy za
dużo pić wody, bo się robią obrzęki na skutek niższego ciśnienia, bosz… Uwaga,
jeśli czyta to ktoś, kto nie chodzi po górach, to piszę wyraźnie: w górach
należy pić więcej niż zwykle, bo się człowiek poci i traci wodę. Dobrze, że
wiedziałam swoje i miałam oprócz kurteczki czapeczkę, rękawiczki i wełniany
szaliczek. Przydały się.
Bilet na kolejkę kupuje się albo na jeden przejazd w jedną
stronę albo na cały dzień – czyli jazda w górę i na dół oznacza że mam bilet
wielokrotnego przejazdu na cały dzień. Rowerzyści na górskich rowerach
faktycznie sobie używali. Cały dzień jeździli z góry na dół na tym bilecie.
Sprytnie pomyślane – zimą narty, latem rower. I kasa leci.
Cóż… jak wróciłam to była jeszcze godzina – pojechałam sobie
trzy razy w kółko na dół i do góry. A co! Tylko pozakładałam wszystkie polary i
pozapinałam się dokładnie, bo wiało. I to zimnym.
Teraz jestem już z powrotem w Canberrze. Upał, jak zwykle,
siedzę na dworcu w krótkich gaciach i koszulce na ramiączkach i marzę o
prysznicu. Już niedługo.
To nie jest 40 kilometrów. Tam jest kropka między 4 i zerem. To jest 4 kilometry. Śliczne, prawda?
Serdeczne gratulacje z okazji rozpoczęcia korony Ziemi :)
OdpowiedzUsuńCieszę się , się inauguracyjny szczyt Kościuszki ZDOBYTY!
Powodzenia. H
Gratuluję sukcesu a jeszcze bardziej determinacji!
OdpowiedzUsuńInformacja o australijskim dialekcie. Kozi to mi brzmi jak.. np Kozi Wierch. Dla Australijczyków jest to Kozzie. Wymawia się z "ostrym" Z. Inne popularne skróty w tym samym stylu: Ozzie - Australijczyk, mozzie - komar (mosquito), Tassie - Tasmańczyk.
Pozdrawiam serdecznie.
Jeszcze jedno..
OdpowiedzUsuńZ mojej wizyty na Górze Kościuszki pamiętam tablicę na szczycie. Był tam cytat z pamietnika E. Strzeleckiego - po angielsku. Cytuję z pamięci i w tłumaczneiu:
".. ta góra przypominała mi z daleka kopiec jaki usypali mieszkańcy Krakowa ku pamieci naszego bohatera narodowego. Będąc tu, w wolnym kraju, zamieszkałym przez wolnych ludzi, postanowiłem nadac jej nazwę Góra Kościuszki".
Znalazłem link do informacji o założeniu tablicy: http://trove.nla.gov.au/ndp/del/article/11285306
Czy ta tablica jeszcze tam jest?
Na przedostanim zdjeciu. To ta, czy byla jakas inna?
UsuńLilko, to na zdjęciu to informacja o tabliczce z czego wnioskuję, ze oryginału, który ogladałem 28 lat temu, już nie ma. Szkoda. Co się z nim stało???
OdpowiedzUsuńMoze jest. Ja po prostu mam dwa tygodnie do wyjazdu i ostro zageszczam ruchy, zeby zdazyc zobaczyc Kosciuszke i Nowa Zelandie. I w efekcie robie to czego nienawidze - czyli ganiam na tyle szybko ze nie mam czasu przeczytac tabliczek. Mogla byc i moglam ja ominac, mogla byc i moze mam ja w fotkach, ale wylatuje za 12 godzin i nie zajrze. Nie cierpie tak gnac, ale przynajmniej mialam jasnosc co jest dla mnie najwazniejsze i napatrzylam sie na gory. Tabliczki tylko fotografowalam (niektore) po przetytaniu tytulu, a bez czytania tresci.
Usuń