---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

czwartek, 10 stycznia 2013

Dach Australii. "Kozi" zdobyty.

Kozi to skrócona nazwa góry Kościuszki, najwyższej góry w Australii. Australijczycy mają problemy z wymową nazwiska, i z pisownią też, przyjęta jest bez ogonków.
-----
Wieczór przed przyjazdem do Thredbo (podnóże Kozjego) był najgorszy w mojej całej podróży.

Dojechałam ile mogłam autobusem. Zastopowało mnie około 100 km od góry. Żadnych publicznych ani prywatnych autobusów. Żadnych pociągów. Bywa autobus szkolny, ale tu są właśnie ferie letnie dla dzieci – i autobusu nie ma. Nic nie ma. Taksówkę se mogę wziąć. Za jakieś 300 dolarów (tysiąc złotych). Dziękuję, pójdę łapać coś na stopa.

Spędziłam upojny wieczór na stacji benzynowej pytając każdego o podwózkę, ludzie byli bardzo mili, ale… jechali do Canberry, czyli tam skąd wyruszyłam. I namawiali mnie do tego samego, bo…. Bo jest pożar i zamknęli wszystkie parki. O, Boże…

Tu się umiera w pożarze, i nie ma żartów. Tu się ewakuuje ludzi i nie zawsze zdąża….

Pożar? TERAZ? To jak ja wejdę na Kościuszkę? Niedługo lecę do Polski, lato się zaczyna, dalej będzie tylko gorzej z pożarami, kurcze. Zginąć nie chcę, ale wleźć chcę. Zadzwoniłam do Thredbo, do hostelu – tak, jest stan pogotowia, ale samo Thredbo nie ma zakazu wstępu i kolejka na górę Kościuszki chodzi. Można przyjachać. Tylko lepiej jutro rano, a nie teraz wieczorem, bo hostel czynny jest tylko do godziny 20. Poszłam do hotelu.

Hotel kosztował sporo, a wcale nie w takich znowu dobrych warunkach. W dodatku perspektywa zamknięcia parków nie była wesoła. Jakbym była zmotoryzowana, to bym nie jechała do Thredbo, tylko zwiała w stronę plaży, a wróciła później. Szanse na stopa malały. Wiedziałam o tym, i przeleciało mi przez głowę że będę kiblować w tej Coomie, jak stopa nie złapię, albo co gorsza, będę się ewakuować z racji pożaru i cała podróż okaże się bez sensu… Nie było co specjalnie myśleć – zrobiłam wszystko co mogłam, a najlepsze co jeszcze mogłam zrobić, to wyspać się i napierać na stopa od rana. I słuchać komunikatów ogniowych.
Nindża twarda jest.

Z rańca udałam się do biura informacji turystycznej. Sprawdziłam zagrożenie – podobnie, Thredbo czynne, a wszędzie dookoła parki zamknięte. Tylko kolejka na szczyt Kozjego nie chodzi, ale to z powodu silnego wiatru, a nie pożaru… Nie jest dobrze, ale nie jest najgorzej. Zaczęłam napraszać się ludziom. Trzecia para turystów jechała do Thredbo i zgodziła się mnie wziąć!!! Hura!!!

Kiedy weszłam do hostelu, do głównej sali jadalnej – uśmiech zatrzymał mi się dopiero na uszach. Pełna panorama prościutko na masyw Koziego. Mniam! I pierwszy raz korzystałam z hostelu w sieci YHA – faktycznie wyższy standard. Czysto. Nic nie pourywane, sprzętu w kuchni pod dostatkiem, i kubków i palników, i desek i talerzy. Karaluchów nie zauważyłam. Żadnych plam, grzyba, zacieków. Krzesła miały oparcia. Cicho, spokojnie, a ludzie turystyczni, sympatyczni, a nie chlający. Miód. I ta góra przed oknem!!! I z okna sypialni też góra!

Załapałam się też na kąpiel w jeziorku u podnóża. To dzięki miłym ludziom co mnie podwieźli. Skoro kolejka nie chodziła z powodu wiatru to postanowili objechać okolicę i spytali czy ja też chcę. No, jasne że chcę! Na nogach często się nie dojdzie we wszystkie okoliczne atrakcje. Woda w jeziorku, jak na polski standard – ciepła. Jak na australijski też niezła, w oceanie w Melbourne było zimniej.

Kozi
Kiedy startowałam następnego rana na Kozi kolejka na szczęście chodziła, bo wiatr się skończył. Tyle że jeśli o chodzi o temperaturę, to było… 2 stopnie. Dwa stopnie ciepła na górze. A kobitka w informacji powiedziała, że tam nie trzeba nic specjalnego, wystarczy sweter! Boże, co za głupota. Ja przywykłam chodzić po zimnym i miałam dobrze ubranie, ale ludzie tam jechali nieprzygotowani. Miałam dwa polary i kurtkę na sobie, i dodatkowe goreteksowe spodnie. I to było tak akurat do marszu… Te białe łatki na górach na zdjęciach to śnieg. Tubylców nie należy słuchać, bo oni przywykli do upałów i się na zimnych górach nie znają. Kangur mówił, że śniegu nie będzie, bo to lato. Ha, ha, ha. Ale on tu nie był. Inny Australijczyk, tym razem rdzenny, (znaczy trzecie pokolenie w Australii), tłumaczył mi że w górach nie należy za dużo pić wody, bo się robią obrzęki na skutek niższego ciśnienia, bosz… Uwaga, jeśli czyta to ktoś, kto nie chodzi po górach, to piszę wyraźnie: w górach należy pić więcej niż zwykle, bo się człowiek poci i traci wodę. Dobrze, że wiedziałam swoje i miałam oprócz kurteczki czapeczkę, rękawiczki i wełniany szaliczek. Przydały się.

Bilet na kolejkę kupuje się albo na jeden przejazd w jedną stronę albo na cały dzień – czyli jazda w górę i na dół oznacza że mam bilet wielokrotnego przejazdu na cały dzień. Rowerzyści na górskich rowerach faktycznie sobie używali. Cały dzień jeździli z góry na dół na tym bilecie. Sprytnie pomyślane – zimą narty, latem rower. I kasa leci.
Cóż… jak wróciłam to była jeszcze godzina – pojechałam sobie trzy razy w kółko na dół i do góry. A co! Tylko pozakładałam wszystkie polary i pozapinałam się dokładnie, bo wiało. I to zimnym.

Teraz jestem już z powrotem w Canberrze. Upał, jak zwykle, siedzę na dworcu w krótkich gaciach i koszulce na ramiączkach i marzę o prysznicu. Już niedługo.

  To z dużą łatką śniegu do Kozi, czyli góra Kościuszki.




To nie jest 40 kilometrów. Tam jest kropka między 4 i zerem. To jest 4 kilometry. Śliczne, prawda?














6 komentarzy:

  1. Serdeczne gratulacje z okazji rozpoczęcia korony Ziemi :)
    Cieszę się , się inauguracyjny szczyt Kościuszki ZDOBYTY!
    Powodzenia. H

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję sukcesu a jeszcze bardziej determinacji!
    Informacja o australijskim dialekcie. Kozi to mi brzmi jak.. np Kozi Wierch. Dla Australijczyków jest to Kozzie. Wymawia się z "ostrym" Z. Inne popularne skróty w tym samym stylu: Ozzie - Australijczyk, mozzie - komar (mosquito), Tassie - Tasmańczyk.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze jedno..
    Z mojej wizyty na Górze Kościuszki pamiętam tablicę na szczycie. Był tam cytat z pamietnika E. Strzeleckiego - po angielsku. Cytuję z pamięci i w tłumaczneiu:
    ".. ta góra przypominała mi z daleka kopiec jaki usypali mieszkańcy Krakowa ku pamieci naszego bohatera narodowego. Będąc tu, w wolnym kraju, zamieszkałym przez wolnych ludzi, postanowiłem nadac jej nazwę Góra Kościuszki".
    Znalazłem link do informacji o założeniu tablicy: http://trove.nla.gov.au/ndp/del/article/11285306
    Czy ta tablica jeszcze tam jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na przedostanim zdjeciu. To ta, czy byla jakas inna?

      Usuń
  4. Lilko, to na zdjęciu to informacja o tabliczce z czego wnioskuję, ze oryginału, który ogladałem 28 lat temu, już nie ma. Szkoda. Co się z nim stało???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze jest. Ja po prostu mam dwa tygodnie do wyjazdu i ostro zageszczam ruchy, zeby zdazyc zobaczyc Kosciuszke i Nowa Zelandie. I w efekcie robie to czego nienawidze - czyli ganiam na tyle szybko ze nie mam czasu przeczytac tabliczek. Mogla byc i moglam ja ominac, mogla byc i moze mam ja w fotkach, ale wylatuje za 12 godzin i nie zajrze. Nie cierpie tak gnac, ale przynajmniej mialam jasnosc co jest dla mnie najwazniejsze i napatrzylam sie na gory. Tabliczki tylko fotografowalam (niektore) po przetytaniu tytulu, a bez czytania tresci.

      Usuń