---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

sobota, 26 stycznia 2013

Dzien przed wylotem

Jutro lece.

Jestem w Sydney, niedaleko lotniska, u kumpla. Juz mi troche lepiej. Poradzenie z sobie z wyjazdem z Gor Blekitnych bylo duzo bardziej problematyczne niz myslalam. W koncu zdecydowalam zostawic wiekszosc ubran, zeby moc uniesc plecak. Mam tylko zestaw do ubrania na zime, pizamke, kompik, fotoaparaty i wszystkie zasilacze i okablowanie. Troche jedzenia, troche wody. Troche pamiatek. Zostawialam nawet gorskie buty oraz jedne z moich ukochanych obcasow, zlote pantofelki - ktorych ani razu nie mialam okazji tu wlozyc. Trudno. Mam drugie, podobne, beda musialy mi wystarczyc w Polsce.


Teraz, wczoraj, udalo mi sie kupic mango i passion fruity - i wezme do Polski, mam nadzieje ze mi tego nie wytrzepia z bagazu. Nie wpowinni protestowac, chyba ze o czyms nie wiem. Teraz mi juz nie przeszkadza ciezki plecak jak mam w perspektywie tylko dojazd na lotnisko, tu jest ok, juz jechalam ta trasa (na Nowa ZElandie) i wiem czego sie spodziewac i nie jest zle. Krotkie odcinki i bez schodow. To Blekitne byly koszmarem dla czlowieka z bagazem, jak ma z tamtad jechac gdziekolwiek sam, publicznym transportem. Nie ma tego zlego, dzieki temu moge spokojnie zmiescic te owoce. Gorzej, ze dzis nedza z zakupami, bo jest swieto, Dzien Niepodleglosci, Australia Day. Parady, koncerty, pikniki, i nie bedzie sklepow... I jeszcze maja dlugi wekend, bo zamiast soboty, ktora jest pracujaca, oddaja im poniedzialek, wiec sa trzy dni wolne (nie rozumiem tej logiki, nie pytajcie mnie, ale w sobote maja pozamykane i dlatego maja poniedzialek wolny. Tak mi tlumaczyli.)

Nie wiem czy uda mi sie kupic samrowidlo z drozdzy, vegemite, i nie wiem czy uda mi sie dorwac jakiegos opala. Sie okaze.

Temperatura jest okolo 30, a jest rano, bedzie gorzej. I jest wilgotno, wiec atmosfera gesta, prawie jak w Cairnsie, trudno oddychac, trudno chodzic, najmilej sie polozyc. Nic to, pojde nad ocean, powinno byc lepiej. W Cairnsie bylo. I w sumie dobrze zrobilam z tym Cairnsem - zaczelam mocnym akcentem, goracym, to teraz juz mi sydnejskie upaly nie straszne. Tu az tak wilgotno nie jest, tam bylo jeszcze gorzej.

A pisalam ze mokra podkoszulka nie chlodzi? Mokra podkoszula w takim klimacie grzeje. Bo nie bardzo schnie, bo jest wilgotno, wiec nie ma chlodzenia z parowania, natomiast w wilgotnym dobrze przewodzi temperature. Dobrze przewodzi goraca. He, he. Dlatego teraz w upaly wycieram sie recznikiem bardzo starannie, do sucha.

Wczoraj, jak jechalam pociegiem, pogadalam sobie z Australijczykiem Norwegiem, w Australii od 30 lat. Skypowal z bratem przedwczoraj. Popatrz - mowi, i przystawia kamerke do okna - jest tak goraco, 43 stopnie, ze nawet ptakom trudno oddychac. A brat na to - popatrz - i przystawia kamerke do okna - sniegu tyle, ze ju dawno tak nie bylo i bardzo zimno.

A co rozni Australie od mojej Polski i innych krajow Eruropy - tu sa duze roznice temperatur. Jednego dnia upal, 40 stopni, nastepnego dnia zimno i ponizej 20. Bardzo zmienne. Norweg mi zwrocil uwage, ale potwierdzam. Kaprysna ta pogoda i duze skoki.

Wieczorem zalapalam sie jeszcze na promy. Poplynelam w strone Paramty, czyli w glab ladu - ale rzeczka jak rzeczka. Wieksza radoche mialam z promu idacego w strone oceanu, bo bardziej buja. Zdjecia z promow beda, jak przejrze i pozrzucam. Mam zlota zasade: jak mam do wybory obrabiac zdjecia z Australii by wrzucic na bloga, czy isc zrobic jeszcze nastepne - to ide robic. Przejrzec moge pozniej,  zaraz po powrocie do Polski. Jakby mi siedl zapal w wieszaniu, to prosze sie upominac. Jesli tylko czytacie, a nic nie pisecie, to nie wiem czy chcecie wiecej. Jesli napiszecie "powies prosze promy" to bede wiedziala. A z tymi co Skypuje i co mi mowia ustnie "a zdjecia beda?" "a wrzucilas cos nowego?" "a ladne te gory, daj jeszcze" - to sie z nimi zobacze, wiec milczacych czytelnikow zachecam do odezwania sie.

I przy okazji - bardzo dziekuje za wsparcie pod odcinkiem "zalamalam sie", sprzed dwu dni (i za Skupowe wsparcie tez, dziekuje). To byl moj trzeci powazny kryzys w Australii. Na szczescie wszystkie kryzysy tutaj maja raczej charakter upierliwosci, a nie zagrozenia zycia, bowem zawsze mialam co jesc i gdzie spac i jest mi cieplo - wiec nie umre. A reszta - to czesc przygody. Czesc przygody. Bosz... ale jestem zmeczona ta przygoda. Czesc przygody? Owszem naogladalam sie jak nigdy w zyciu. Nalatalam samolotami, napaslam oczy. Ale mam ochote usiasc we wlanym pokoju, na wlasnym lozku. I zeby nikt ode mnie nic nie chcial. nie pouczal mnie, nie wysmiewal ze czegos nie wiem czy nie umiem wlaczyc (oczywiscie ze nie umiem! jestestem zza granicy! to naprawde takie dziwne i smieszne?). A nawet jak trafilam do domu gdzie z pokazywano mi z zyczliwoscia i sluzono rada w podroza, a nie drwina - bo na domy gdzie sie naprawde odpoczywa tez udalo mi sie trafic - to zebym wreszcie nie czula sie  zagubiona wchodzac do kuchni. Tyle tych kuchni tu widzialam, ze nawet w kuchniach polskich po takiej ilosci to musialabym sie przez chwile zastanowic, w ktorej szufladzie w danej kuchni sa noze do chleba. (Uwaga - w Australii noze zwykle sa nie w szufladzie, a na scianie) I z zebym choc przez tydzien nie musiala sie dostosowywac z radoscia do innych sposobow zycia niz moj. To naprawde czesc przygody - ale po pewnym czesie to tez po prostu duze zmeczenie.. Teraz to ja juz chce do domu, zeby wreszcze gdzies byc u siebie.
Ale nie bojcie sie, po miesiacu pewnie odpoczne na tyle by zaczac snuc plany na nastepny wyjazd.... A teraz marze o swoim lozku i zeby nakryc sie swoim kocykiem, wpatrujac z polprzyknietych powiek w futrzaty klebek mojego kota. Chce do domu. Jak to sie dobrze zbieglo z terminem wylotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz