---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

środa, 30 maja 2012

Jak odchudzić kota?

Jak odchudzić kota przyjemnie?

Wypuścić na ptaszki.

Miłośników ptaszków uspokajam. Spasła, zasiedziała góra tłuszczu i tak nie dogoni. Za to taki zaptaszkowany kot:
- nie ma czasu jeść
- nie ma czasu spać
- nie ma czasu się wysikać
- nie ma czasu na nic
bo... ptaszki! Ptaszki! Nie przeszkadzać! Tu się poluje! Miauu!

Za to kot za chudy, jak na przykład mój, nabierze ciała, bo z kolei i biega i się napina, więc się umięśni.
Same zalety.

wtorek, 29 maja 2012

KLESZCZ - REAKTYWACJA

Ja na jarmarku, a w kocie kleszcz!

Usłyszałam sprawozdanie przez telefon:
- Jedno trzymało kota za łapy i za tyłek.
- Drugie rozgarnęło sierść i złapało kleszcza za łapy i za tyłek.
Następnie każde ciągnęło tyłek w swoją stronę, a kot kwiczał.

Ale podobno nie kwiczał bardzo, ani w żadnym momencie pazurów nie wystawił, a po zakończeniu akcji siedział obok i nie uciekał.

Kleszcz został specjalnie dla mnie przechowany w lodówce, żebym sobie obejrzała czy cały wyszedł i czy ma główkę. (To nie był mój pomysł.)

O jarmarku napiszę jak odpocznę.


czwartek, 24 maja 2012

BĘDĘ HANDLOWAĆ NA JARMARKU

Jedziemy na jarmark do Płocka. Z zaprzyjaźnioną artystką, Wandą. Wanda będzie sprzedawać swoje ikony. I biżuterię.

Chcecie zobaczyć ikony? Ostatnio miała wystawę w Galerii Ciasna, proszę uprzejmie stronę wystawy, są obrazki.
Namalowane na postarzanej desce, pięknie wychodzą. Przy zamawianiu bezpośrednio u niej będzie taniej niż sklepach, ale w sklepach też są jej prace. Można obejrzeć np w Warszawie w sklepie z ikonami na Chmielnej i na Ogrodowej. Można też u niej coś zamówić - ja zamówiłam na prezent - obraz patrona osoby, którą obdarowałam.
Kontakt do Wandy na jej blogu: Wandosek


Ja postoję i popilnuję. No i posprzedaję trochę kotków z Kociego Kolczyka. Nigdy jeszcze nie byłam sprzedawcą na jarmarku. Prowadziłam kiedyś sklepik szkolny z koleżanką. Ale jarmark będzie pierwszy raz. Trzymajcie kciuki.


Kolczyki Niunias i Niuniaska. Też pojadą.

środa, 23 maja 2012

Salomonowe wyjście

Budyń czy placuszki z robnią (akacją)? Zastanawiałam się wczoraj.

I jak myślicie, co zrobiłam? No, co? To, co Garfield.
I budyń, i placuszki.

Mniam.
Placuszki wygrały. Zeżarłam wszystkie, na pniu. Budyniu zeżarłam połowę. Druga połowa przydała się akurat jak wróciłam z ryb, głodna i zmęczona.

Robię następne placuszki. Tym razem będę obrywać kwiatki, a nie maczać gronka, bo mnie ogonek w ząbki kole i ciągnie mi się po buzi. I jeszcze wypchnę odcinek o akacji na Ciekawej Medycynie, bo w sumie  i dzikie i jadalne. To jak znalazł. A dobre te placuszki, mniam.

Kot jadł budyń ze mną. Bardzo lubi budyń.
Placuszków sobie nie zażyczył. Ale i nie miał okazji, bo usmażyłam jedną patelnię tylko, co to jest jedna patelnia, kilka placków. Nie zdążył....




wtorek, 22 maja 2012

Dylemat lubiany

Jest wieczór. Siedzę sobie na werandzie domu na rubieży. Niedawno zaszło słońce. Śpiewają słowiki. Kumkają żaby. Rzeka lśni leniwym srebrem.

A ja mam dylemat: co zrobić na kolację?
Może budyń?
A może placuszki z kwiatków robinii, zwanej akacją? Mam robnię. Cały bukiet. Zebrałam na spacerze z kotem. Kot szedł przy nodze, pierwszy raz takie coś robiliśmy. Mogę zrobić placuszki dziś, ale skoro bukiet, to mogę jutro. Mam też jajka i cukier. I nawet mam kwaśne śliwki ze słoika, takie bez cukru, mogę dodać, bo same placuszki są pachnące, ale głównie słodkie, i ciut mdłe. Dobrze robi im kwaśny dodatek: albo parę kropli z cytryny, albo jabłko, albo rabarbar. Niczego takiego nie mam na rubieży. Ale śliwki bez cukru będą w sam raz.
Tylko nie chce mi się smażyć.
A może kanapki? Chm.... cały tydzień jadłam kanapki, to trochę mi się znudziły. I chleb już się kończy.

Chm... Budyń czy robinia? ... Tak dobrze mi się siedzi... Budyń czy robinia?..
Uwielbiam takie dylematy.


poniedziałek, 21 maja 2012

Głupia sprawa

Ale jazda.
Położyłam gdzieś telefon. Nie wiedziałam gdzie.

Tu, na rubieży jest tak cicho, że jak pika sms, to słyszę, że telefon jest gdzieś tutaj, ale są takie echa i pogłosy, że nie jestem w stanie go zlokalizować. A nie mam jak do siebie zadzwonić, bo właśnie nie mam telefonu. Od czasu do czasu pikał i mnie denerwował. Nie ma... nie ma....

Technika poszła naprzód.  Napisałam maila.
Z prośbą, żeby do mnie zadzwonili...
Pomogło.

Leżał koło mycia zębów.


Na zdjęciu koteczek. To białe w środku to jego wargi, uśmiecha się przez sen.



niedziela, 20 maja 2012

KOCI KOLCZYK - prezent dla kociarza


Skończyłam Koci Kolczyk!
Hura, hura, hura!
Mój nowy pomysł. Prezent dla kociarza. I wisi tam... niech policzę... siedem propozycji! Wszystkie sama zrobiłam. (A część mi podbierali, zanim skończyłam im zdjęcia robić. Widać, że się podobają.)

Teraz już wiecie co mnie ostatnio tak wciągnęło. Ostatnie dwa dni tylko wieszam i wieszam. Wszystkie zdjęcia, co je od miesiąca pracowicie robię kocim pomysłom, obrabiam, przycinam i kolory ustawiam, żeby były takie jak w rzeczywistości. A wcześniej szyłam i gięłam moje pomysły.

Słyszeliście o kotku lampowym?
A pokrowiec na komórasa, taki z oczkami? Na zdjęciu na dole widać i kocią muzę i pokrowczyki.
A kolczyki z kociej sierści? Tak. Z kociej sierści. Proszę bardzo, wieszam tu niżej, dawcą sierści był Niunias, a nie mój osobisty kot, dlatego są szarawe, a więcej zdjęć tutaj: KOCI KOLCZYK





piątek, 18 maja 2012

Kleszcz piąty - z pomiedzy wąsów.

Wyjęłam kotu kleszcza z wąsów.

Nie podobało mu się. To bardzo wrażliwe miejsce. Ale nie drapał. Owszem, rzucał łbem. Łapki były nieruchome i ze schowanymi pazurami. No i wstawał, żeby sobie pójść. Trochę go przydusiłam, żeby nie wstawał. Ale nie drapał.

 Mądry zbój, nie?



wtorek, 15 maja 2012

KLESZCZ CZWARTY - NABIERAM WPRAWY

Nabieram wprawy.

Przyłożyłam pacjentowi wacik z spirytusem pod ucho, na kleszcza. I trzymałam. Pacjent się lizał. Nie zwracał na mnie, ani na wacik, uwagi. Wylizał łapy, wylizał ogon, tułów sobie wylizał. Tylko za uchem się nie lizał, tam gdzie trzymałam.

Po paru minutach, wzięłam na kolana, ustawiłam łeb, odgarnęłam sierść - dużo jej nie było, chyba bardzo swędziało, bo aż łysinkę miał wydrapaną. Złapałam kleszcza u podstawy PĘSETĄ CHIRURGICZNĄ - i tu właśnie leży klucz do sukcesu - bo chirurgiczna oznacza tyle, że na końcu pęsety jest ząbek i rowek na ząbek. A taki ząbek bardzo poprawia chwyt. A ta jeszcze miała cienką, zagiętą  w bok końcówkę, tak że mogłam podejść do główki kleszcza z boku, a nie z góry. Cudownie. I teraz to wystarczyło szarpnąć, przytrzymując skórę wokół. I wyszedł. Cały. Z główką. Elegancko.

Pacjent leżał grzecznie na kolanach i pozwalał sobie dłubać za uchem. Chyba bardzo go swędział ten kleszcz, a koci skurczybyk doskonale wie, że mu pomagam. Jak trochę zaczął ruszać łbem, bo coś tam się obok działo, to lekko przydusiłam łeb. Ale łapy ani drgnęły. Leżał zwinięty w kłębek na kolanach. Tym razem usuwałam bez asysty, bez trzymania, bez pomocy. Licząc tylko na zrozumienie pacjenta.

I słusznie liczyłam.

niedziela, 13 maja 2012

Gdzie wędkarz ma zakwasy?

Mam kartę. Wędkarską. I komplet wszystkich kwitków potrzebnych do łowienia w mojej okolicy. A trzeba mieć trzy kwitki na wody podstawowe, ogólnodostępne. (No, to znacie mój kolejny powód dlaczego ganiałam po urzędach w upał, zamiast siedzieć na rubieży. Powodów było kilka, dlatego ganiałam, a nie chodziłam)

Gdzie wędkarz ma zakwasy?
Na udach. Ale gigantyczne. Dlaczego?

To, że w prawej ręce - od machania wędką, to oczywiste. Te mam, i to nieduże. W końcu regularnie tutaj rąbię drzewo do piecyka, więc nie jestem taka całkiem zwiotczała od komputera. Ale na udach? I sama się zdziwiłam, po czym. Ale doszłam. Co robi wędkarz? Jak złowi to: wpuszcza rybę do siatki (zdjętą z haczyka) - a to jest przysiad. Ja przy zdejmowaniu ryby kładę wędkę, żeby mieć wolne dwie ręce - więc trzeba ją podnieść. Znowu przysiad. Złowiłam ponad 50 uklejek. Ponad 100 przysiadów.

100 przysiadów.
Aha. Wszytko jasne.

A kot? Obwąchał ryby. Bo się ruszały. Poparzył na mnie zdziwiony. I poszedł sobie.
Bardzo dobrze, koteczku, nie jedz, więcej dla mnie zostanie. Zakwasy mi się lepiej poleczą od tego białka.

piątek, 11 maja 2012

Obchód lekarski

Dziś była akcja kleszcz 2.

Coś miał szyi, a nie wiedziałam: co. Wyczułam głaszcząc. Oczyma duszy widziałam, jak go kładę pod lampę, a on sobie daje oglądać szyję po poprzednim wyciąganiu... No, ale cóż. Obchód lekarski trzeba zrobić. Pacjent miał zabieg, to trzeba objerzeć, jak się goi, to zrobię od razu dwa w jednym. Nieważne, że pacjent ma 4 nogi i łapie myszy. Pacjent, to pacjent.

Dał sobie obejrzeć. Dał z jednej strony, tej poprzedniej. I z drugiej, gdzie wyczułam nowy obiekt. Obiektu już nie było, może sobie wydrapał, zwłaszcza, że to nie było kleszczo-kształtne, tylko jakieś takie inne, miększe, ale kawałek dalej zobaczyłam wędrujące po futrze zwierzątko z czerwoną pupką. Znowu. Kleszcz zwierzęcy. Zdjęłam. Kot leżał. Grzecznie. Dawał się obmacywać. Kot, który jest raczej niedotykalski, dawał sobie pogmerać w futrze, kawałek po kawałku. Lekko mruczał. Leżał spokojnie i luźno. Bez trzymania. Skończyłam macać – wstał i poszedł. On tak ma w zwyczaju, że na kolana to na 3 sekundy, a potem to wstaje i idzie. Tym razem leżał dużo dłużej i to praktycznie bez trzymania. Wstał jak przestałam patrzeć w futro, a już tylko głaskałam.

I ktoś mi wmówi, że on nie rozumie?

czwartek, 10 maja 2012

NAUKA POLOWANIA

Kocinda zwykle przynosi mi zabite (właśnie przyniósł szóstą). Ale wczoraj przyniósł żywą. Wielką, tłustą, jak rzadko. I bardzo żywą. Piszczącą. Po czym ją mi wypuścił w chałupie!

No, to już przesada. Opierniczyczłam kota. Zaczął łapać. Pomogłam odsunąć drzewo przy kominku, gdzie się schowała. Złapał. Zaniósł do kuchni. I znowu wypuścił!

Pomogłam odsunąć torby pod stołem. Złapał. Mysz piszczy. Puścił, złapał. Popatrzył na mnie. Kurcze. Za chwilę ta mysz ucieknie, gdzieś gdzie nie będzie dojścia. I jak na zamówienie. Kot znów puścił, a ona dała dyla za lodówkę. Nawrzeszczałam na kota. Pomogłam odgarniać zapasy z kąta przy lodówce. Lodówki nie odsunęłam. Poszłam sobie ochłonąć. To nie na moje nerwy.

Za chwilę przyszedł kot z myszą w zębach. Po czym ostentacyjnie na moich oczach wypuścił ją w przedpokoju. Tam są schody. Tam są schowki nie do wydostania. Załamałam się.

Załamanie się ma pewne zalety - zmienia perspektywę. Siadłam na schodach i zastanowiłam się, co robić. W końcu.. co z tego, że mysz? Zostawiam otwarte drzwi jak ciepło. Może wejść i sto myszy. Najlepszą gwarancją, żeby się nie rozmnożyła, jest łowny kot. Wtedy się uspokoiłam. Trudno, wypuścił, to wypuścił, jakaś skucha może się zdarzyć. Suma i tak jest dodatnia. I poszłam na zaplanowane ryby, co to mi ta mysz je opuźniła. A kota zostawiłam, niech sobie łapie. Byłam ciekawa czy złapie.

Wróciłam z ryb. Spytałam kota, czy złapał. Naszykowałam obiad. Kocinda wparadował z wielką, tłustą (i na już, na szczęście, martwą) myszą w zębach. Ufff....

I w trakcie obiadu naszła mnie refleksja, że on tak ostentacyjnie wypuszczał. I czekał. I patrzył na mnie. To chyba miał być prezent, żebym też sobie połapała i miała frajdę. Taka nauka wędkowania. Tfu. Myszowania. Albo pokaz dzielności. Ale to był pokaz. Wyszedł mu, nie ma co.

poniedziałek, 7 maja 2012

Akcja KLESZCZ (w kocie)


Wczoraj była akcja kleszcz

Nieudana. Urwałam kleszcza, została główka. W kocie te kleszcze siedzą głębiej, niż w człowieku. Człowiekowi to bym wyjęła tym zestawem narzędzi, co miałam, ale do kota trzeba mieć albo inne zabawki albo inny algorytm. To są też inne kleszcze niż ludzkie. Takie z czerwoną pupką i większe i trochę twardsze. Ludzkie są z czarną.

Jasne, że zadowolony nie był i darł ryj w trakcie. Ale nawet jak wyrwał łapę z uchwytu to nie drapał, tylko sterczała w górze i to ze schowanymi pazurami.  Chyba rozumie, że to pomoc i dlatego nas nie drapał. Tylko wył. I nie uciekał po operacji, a tylko trochę się odsunął.

Myślę, że rozumie, również dlatego, że całą zabawę zaczęłam, gdy zobaczyłam że drapie jedno miejsce. Obejrzałam miejsce. Zobaczyłam kleszcza. Poszłam po narządy i uchwyt do kota  (biologiczny, w postaci człowieka). I zaczęłam operację, zaraz po tym drapaniu. Dlatego myślę, że rozumie, że to pomoc. Bo go swędziało, a ja coś z tym zrobiłam.

I naprawdę nas nie podrapał, a mógł. Ja uważnie obserwowałam łapy, bo dłubałam w jego szyi i miałam oczy w zasięgu pazurów. Dlatego byłam bardzo, bardzo uważna. Ta stercząca łapa ze schowanymi pazurami mnie wzruszyła. Moje oczy były w zasięgu. I nic. Schowane pazury. Łapa nieruchoma. 

Co za dzielny kot!

sobota, 5 maja 2012

Mysz! Mysz!

Złapał!


I jeszcze mi przyniósł! Potem jeszcze dwie złapał. Ostatnią złapał w nocy i mi przyniósł do domu, żeby się pochwalić. Rozgruchałam się oczywiście, jaki mądry, jaki dzielny, i głaskałam. Pewnie dlatego przychodzi się pochwalić, że tak mocno go komplementuję. Kot rozumie, że jest chwalony, to mądry zwierzak.


Trochę mam już dosyć komputera i zleceń. Wieczorem pójdę na ryby. I zrobię sobie niedzielę bez kompa. To dobrze robi na głowę, na oczy, na nadgarstki informatyka, na kręgosłup i na wszystko. Na szczęście robotę obrobiłam na tyle, że mogę zrobić przerwę. Rubieża rubieżą, ale ja tu całkiem konkretnie popylam w klawiaturkę, sporo godzin dziennie. Dobrze, że zrobiło się ciepło, bo poza budynkiem mam lepszy net. Niby mogę pracować bez netu też, ale tam mam źródła referencyjne. Wygodniej mi.


A co na to kot? A właśnie się położył obok, w plamie słońca. Wczoraj wlazł mi do hamaka i usiłował się uwalić na klawiaturze - laptop jest ciepły, rozumiecie. Broniłam klawiatury, bo to moja zabawka. Zgodził się łaskawie ułożyć obok, na moim brzuchu, rozciągnięty wzdłuż laptopa. Ręce opierałam o kota i pisałam swoje. No, poezja.





czwartek, 3 maja 2012

Wojna kocio-kocia.

To było nie do uniknięcia, że prędzej czy później się pobiją - moje miastowe czterołape szczęście z miejscowymi kiciusiami. Gospodarze w pobliżu też mają kota. I też czarnego. Ale był pewien aspekt humorystyczny:

Z samochodu wysiadł czarny kot (tym razem bez obróżki). Za krzaka wyszedł drugi czarny kot. Potem była gonitwa, dziki miauk i skłębienie. Na placu boju został jeden czarny kot. Rozsyczany i zjeżony.

No i takie drobne pytanie: który kot został?


Ja tam mojego poznam (ma drobniuteńką łatkę na sierści, tak z 6 włosów dosłownie i wiem gdzie patrzeć). Ale przywożący kota przeżyli chwilę grozy.



środa, 2 maja 2012

PIT bez kolejki

Przebiegłam przez moje miasto jak po ogień i znów jestem na rubieży.

Oddawałam PITa.
Nie było kolejek.
Wyobrażacie sobie?
Kolejek nie było. W ostatni dzień. Fakt, że byłam koło południa. Ale to ostatni dzień składania pitów. Nie było. Przede mną była jedna osoba przy okienku w trakcie oddawania. Dla pitów najprostszych (ja mam udziwniony) - nie było kolejki wcale. Zero. Urzędnicy czekali na klienta.
Szok.

Na Ciekawej Medycynie napisałam odcinek "Kwaszone czy skwaśniałe", bo takie upały teraz, po 30 stopni i temat na czasie. Napisałam. Powiesiłam. Chcę wpisać w spis treści.... I wymiękłam. Jak ja to mam zaszeregować?! Może wypadki-pierwsza pomoc? Ale jazda. Nie wiem. Przemyślę sprawę.

Kot pojechał dzień wcześniej samochodem, więc był krócej w gorącym mieście, szczęściarz. Ale... już mi go zdążyli uszkodzić przez jeden dzień.Widzicie tą łysą plamę koło oka? Jutro wam powiem skąd się wzięła.