---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

sobota, 30 marca 2013

Jajo

Wszystko przez znajomych. Jedna osoba wkleiła na fajsie zdjęcie z barwionymi jajkami, i to barwionymi naturalnie. Na różne kolory: w tym na.... niebieski. Z kapusty czerwonej barwnik. Kapusta czerwona, to jest czerwona, jak jest surowa, albo zakwaszona, albo gorąca, ale jak jest tylko przelana wodą - to jest niebieska. I taka też jest w zetknięciu ze skorupką jajka (bo skorupka jajka jest alkaliczna, a sok z kapusty jest trochę jak papierek lakmusowy - zmienia barwę zależnie od pH).


Te błękitne moczyły się w kapuście około 12 godzin. Ładne? I w pełni jadalne, bez dyskusji, napisów, badań substancji i dodatków identycznych z naturalnym, bo po prostu naturalnym. Nie podkręcałam kolorów. Jest żywcem zdjęte z aparatu foto.



Przed barwieniem przeżyłam chwilę grozy. Poprosiłam jednego z domowników o białe jajka z targo, 10 sztuk, na pisanki. Czyste, białe, bez własnych barw, bo takie najlepiej chłoną barwnik. I dostałam... sami zobaczcie.... załamka. Cholerna unia europejska. No, popatrzcie sami.

 (Na szczęście okazało się że barwnik się wypłukał, ufff, na pisankach nie widać.)


A dodatkowo poszalałam sobie przez jeden wieczór: bułeczki drożdżowe, oraz kokosanki,i jeszcze króliczki, i dwa mazurki. A, co! Święta są raz w roku. Za to do slajdów z Australii jakoś mam chwilowo zdjęciowstręt, ale pokaz zrobiony, już przygotowałam parę dni temu, tylko ostatnie przejrzenie świeżym okiem zrobić. Niech się odleży na razie. Za to Pani z radia przysłała mi namiary na audycję, jeszcze ciągle trudno mi uwierzyć, że mam wystąpić. Jak miło. A tymczasem Święta! Jeść, jeść, jeść, bo post miałam bez słodyczy. A wszystkim czytelnikom dobrych, rodzinnych, spokojnych Świąt!


piątek, 29 marca 2013

Twój bizmut czeka

- Twój bizmut czeka - powiedziała do mnie koleżanka.
-  Że co, proszę? - zdziwiłam się
- No, ta pasta z drożdży, jak jej tam?
- Vegemite? A, zostawiłam u Was
- Tak. Mąż próbował i jemu też nie smakuje, więc słoiczek jest bezpieczny.

Cóż... :-) Tylko nielicznym smakuje Vegemite. Mi owszem, tak. Tylko chyba mam leciutkie uczulenie (mam objawy, jak zjem) - ale tak mi smakuje, że i tak będę jadła.

---

Wyszło to że jestem guru turystyczne. Zadzwoniło do mnie... Polskie Radio program czwarty. Z prośbą o krótką audycję. No, normalnie zatkało mnie.

środa, 27 marca 2013

Narty biegowe (tej wiosny)

Odczyniam uroki, wyciągnęłam narty biegowe. Jak wiadomo, jak już człowiek się zbierze w sobie, żeby wyciągnąć narty ze schowka, co to już ich parę lat nie ruszał -  to wtedy w ciągu 24 godzin śnieg się topi i przychodzi wiosna.
W tym roku odczynianie uroku jakoś nie działa. Ale co pojeździłam, to moje. Wszystko mnie boli. Nie tylko nogi, ale i ręce, i plecy. Trudno mi pisać na klawiaturze, trudno mi podnieść łyżkę z zupą. Poezja. Dziś też byłam, ale dziś to spokojnie łaziłam, bo wyciągnęłam kumpelę, co nigdy nie jeździła, a bardzo chciała spróbować. Swoja drogą miło się tak załatwia: telefon rano i pytanie: dzieci odstawione do szkoły i przedszkola? Super. To co, idziemy na narty? Wypożyczalnia jest tu a tu, rzut kapciem od lasu.

I poszłyśmy. Słońce jak złoto, lekki wiaterek niezbyt miły, ale jako lekki to nawet znośny. Kumpeli się spodobało na tyle, że chce zabawę powtórzyć.

Za to poniedziałek to dałam czadu. Niby tylko niecałe 2 godzinki biegałam, ale warunki były takie, że popylałam ślizgiem po dłuuugaśnej trasie, aż się zgrzałam. I najpierw zdjęłam kurteczkę. A potem bluzeczkę. Zostałam w koszulce na ramiączkach, z koronką przy staniku. Na śniegu, w nartach, solidnie ocieplonych spodniach, i z zawiązaną kurtką w pacie, ale w koszuleczce na ramiączkach. Ale się ludzie oglądali.... A mi było ciepło. W każdym razie w lesie mi było ciepło, bo jak wyszłam na polanę, to tam dmuchał taki lekki wietrzyk. I mimo że on naprawdę był nieduży, to był tak obłędnie lodowaty, że szybciutko wskoczyłam z powrotem w bluzkę i została mi już tylko kurtka.

Biegłam po nieznanych mi trasach, kompletnie nie poznawałam terenu, co jest dużą sztuką w małym i dobrze wyznakowanym Lesie Kabackim. Ja starannie nie czytam map, unikam wzrokiem drogowskazów, i jak tylko mogę staram się zapewnić sobie możliwość zgubienia. Wtedy jest jakakolwiek niespodzianka. To jest taki las, że jak gdziekolwiek staniesz i zaczniesz iść przed siebie, to najdalej za godzinę dojdziesz do granicy lasu. Przy wyjątkowym pechu dwie godziny, ale to trzeba wyjątkowo dobrze się ustawić. To nie jest proste zgubić się w Lecie Kabackim. Bardzo o to dbam. I niemal całą drogę nie wiedziałam gdzie jestem! Jedynie słońce psuło zabawę, bo z racji tego że znałam kierunek, to znałam strony świata, i co za tym idzie przez cały czas wiedziałam w którą stronę do domu. I jak mnie trochę buty obgryzły, to skróciłam trasę i potuptałam do wyjścia. Niby tuptałam ścieżką co ją pierwszy raz widziałam na oczy, ale że idzie do wyjścia do lasu to mi ze słońca tak wychodziło i słusznie. Najlepiej się gubić jak jest słońce zakryte. Wtedy naprawdę udaje mi się na jakieś 5 -10 minut  nie wiedzieć gdzie jestem, ani jak do domu. A przy dobrych wiatrach to czasem i pół godziny. Potem już się znajduję, bo obrzeże lasu potrafię rozpoznawać "po krzaczkach". Po prostu znam je, bo opatrzyło mi się.
Jeszcze parę dni biegówek i nie da rady się zgubić. Ale spoko, na razie jeszcze ciągle nie umiem trafić na miejsce katastrofy samolotu (tylko nie podpowiadajcie!) więc mam CEL. I jeszcze tajemnicze jeziorko z groblą. Dobrze jest.

Jutro też idę, jeśli się dostatecznie wcześnie obudzę. Tak żeby zdążyć przed zajęciami. Uwielbiam pracę zadaniową z nienormowanym czasem pracy i dowolnymi godzinami. Uwielbiam. I jak tu wracać na etat?! A kiedy mam iść na narty?! Od siedzenia w domu (czy przy innym biurku) to się robi depresja i osteoporoza, a także hemoroidy i inne nieszczęścia. Ja chcę do lasu. I utrzymać pracę na kablu.



sobota, 23 marca 2013

torebki z herbatą

- Hej koteczku! Gdzie się trynisz! - zawołałam wodząc mojego koteczka na półce nad głową - CZekaj, bo zwalisz! Jak mi dzbanek zwalisz to ci ogonek naprostuję! Herbatkę w torebkach możesz zrzucić, ale dzbanka nie

- łup!!!

Poleciała.... herbata w torebkach. Normalnie jak na zamówienie - mówisz i masz.
Dzbanek został.
On chyba rozumie ludzką mowę.

----
Oglądam wyjazdy na Islandię. Nie umiem znaleźć porządnej strony żadnego przewoźnika. Takiej żeby mi wyszukiwała ceny z informacją kilka dni kiedy najtaniej. Dzień po dni mam sprawdzać?

Nie bardzo chce mi się na razie jechać. A z drugiej strony teraz mam czas, w kwietniu jeszcze są zorze, może by tak? Trochę mnie na razie przerasta. Niby mamy cały świat w zasięgu ręki. A tak naprawdę trzeba sporo pracy włożyć w każdy taki zagraniczny wyjazd. Stopień złożoności świata czasem mnie przytłacza.

Nie, nie ma tam zaćmienia. Tam są ciepłe źródła. Mruuuu.

poniedziałek, 18 marca 2013

Pokaz slajdów odbyty - ale klapa

Miałam pierwszy pokaz slajdów poza najbliższą rodziną. Taki ćwiczebny przed pokazem w Południku.

Totalna klapa.
Ludzie nie byli zainteresowani. Gadali, pytali a nie słuchali odpowiedzi, i marudzili żeby szybciej i skończyć.

Może po prostu nie trzeba było wierzyć kumplowi, że ekipa śpiewająca chętnie zobaczy? Bo NIE byli chętni, w każdym razie nie wszyscy. Gospodyni spotkania nie chciała.
Może należało wyłączyć pokaz natychmiast po pierwszej niechętnej uwadze gospodyni spotkania. I skończyć po 10 zdjęciach.

To nie chodziło o to że zdjęcia złe, przeciwnie, zdjęcia raczej wzbudzały zainteresowanie właśnie. Chodziło o to że w ogóle pokaz jest be, bo nie chcemy pokazu, tylko śpiewać.

Dlatego zrobię pokaz w Południku, gdzie publiczność przychodzi na pokaz, i jest zainteresowana słuchaniem, a nie gadaniem czy czymś innym. Dlatego zrobię jeszcze dwa pokazy dla klubów turystycznych, które z chęcią podchwyciły temat. Ale dlatego nie puszczę slajdów na żadnym, cholernym, towarzyskim spotkaniu. Never ever. Chyba że dorobię się wersji takiej tylko do pokazania, bez komentarza (co moim zdaniem, przy tak różniącym się kraju, zubaża przekaz o jakieś 90 procent). Może się dorobię. A może nie.
W sumie po cholerę pokazywać coś ludziom tak bardzo bardzo zadowolonym ze swoich żyć i tak strasznie, strasznie chcącym się pokazać? Mnie tam się podobał wyjazd, i promować się na siłę nie muszę. Lubię siebie taką jaką jestem. A mogę coś od siebie dać. Natomiast: nie muszę.

Zdruzgotał mnie ten pokaz. Normalnie mi się odechciało. Niezwykle cenne doświadczenie.
Myślę, że w Południku nie będzie takiego problemu, ale jak mnie to ostrzegło przed pokazami na herbatkach u cioci Kloci i tym podobnych. Będę się trzymać z daleka! Pfuj.



poniedziałek, 11 marca 2013

Rekolekcje internetowe

Znak naszych czasów. Zamiast zasuwać do kościółka - odpalam net. Jest zapisanych 35 tysięcy osób. Nieźle...
Dominikanin z Krakowa prowadzi. I całkiem niezłe ma kazania. I dobrze przygotowane.

-----
Dowcip około-rekolekcyjny, uczestnik pyta:
Pyt: - Dlaczego nie dostaję codziennie na maila  linka do nowego odcinka rekolekcji?!
Odp. - Ponieważ odcinki są edytowane w czwartki i niedziele.

:-)))
 -----
Wydaje mi się że można się jeszcze zapisać i sobie po prostu wyświetlić stare odcinki z listy. Zapisy są tutaj

Swoją drogą na taką Australię to takie rekolekcje by były niezłe, tam przecież nawet szkołę mają zdalnie dla dzieciaków dalej mieszkających.


A wczoraj dość przypadkiem trafiłam na niezłego bloga. Dziewczyna. Jakoś w moim wieku. Dzieciak idący właśnie do szkoły. Diagnoza: rak. Piersi. Zaawansowany. Przerzuty. Do kości. Ona ma zjazd w jedną stronę, pod łopatę, to jest tylko kwestia opóźnienia choroby i nie ma tego czasu za dużo. Straszne? Straszne. Pomyśleć - że ona diagnozę "rak" usłyszała w 2012 we wrześniu. Ja się wtedy pakowałam do Australii. Równie dobrze to mogłam być ja. Wobec czegoś takiego ileż problemów przestaje być ważne.

Każdy dzień życia to święto. Z rakiem czy bez raka. Jak się nie żyje pełnym smakiem, to się nie żyje wcale.

A wiecie co jest najlepsze? Tego jej bloga bardzo dobrze się czyta. Ona nie zrzędzi. To nie znaczy że ją nie boli, czy nie ma problemów, czy nie cierpi - bo ma to wszystko i nawet o tym pisze. Ale nie zrzędzi.
http://wojownicza.blogspot.com/

niedziela, 10 marca 2013

Wyspy Owcze - zaćmienie 2015

Przeglądam zdjęcia z Australii na pokaz, doszłam do Gór Śnieżnych i Góry Kościuszki. Została NZ i Sydney. Szykuję się na pokaz slajdów w Południku Zero, to taka knajpa turystyczna. Wreszcie zaczynam mieć poczucie, że choć trochę "ogarniam" materiał. Zdjąć mam 30 000. (trzydzieści tysięcy). Na razie staram się unikać robienia kolejnych, póki nie ogarnę do końca, jednak mam lekki zdjęciowstręt.

 Jako przerywnik:  czytam sobie o Wyspach Owczych.

Tam jest najbliższe całkowite zaćmienie słońca. Bardzo się ucieszyłam, gdy znajomy mi wręczył książkę "bo fajna jest", a ona się okazała o Owczych. Mam dwa w jednym. A turlałam się ze śmiechu w trakcie lektury.

Gdzie te wyspy? Tak między Europą a Grenlandią. Bardziej na północ niż Polska. Nie ma tam na tych wyspach nic. Trochę skał, i trawy, klify, wiatr i dużo deszczu. Pada 300 dni w roku. Na wiatr i na deszcz miejscowi mają mniej więcej po 300 określeń. Trochę jak Eskimosi z ich 50 rodzajami śniegu... Populacja wysp wynosi 40 000 (czterdzieści tysięcy). Chyba, że jest październik, to mniej, bo ludzie jadą na kontynent studiować. Ale mają też swój miejscowy uniwersytet. Na roku jest 6 osób. Uczy 4 profesorów. Na wyspach nie ma drzew. Nie ma drewna. Nie ma miejscowych owoców. Jest trawa i owce. I połowy ryb. Wymiękłam, jak przeczytałam, że firma produkująca mleko wypasa krowy w hangarach, bo jest za mokro. W hangarach?! Normalnie mózg mi się zawiesił. Przepraszam, ale jak oni w tych hangarach robią trawę? Szklane dachy mają, czy co?!

Atmosfera dziury zabitej dechami, gdzie sąsiedzi znają się nawzajem i szanują, bo są małą społecznością i muszą liczyć na siebie - to obłędnie mi się podoba.
Pogoda - stanowczo nie. Jak ja mam tam oglądać to zaćmienie? Chyba z samolotu?!

No, nic, w 2017 będzie USA. Bo te Owcze to cienko widzę ze słońcem, jak 300 dni deszczowych w roku. Myśleć... myśleć... Jakby je tu ugryźć?

Krowy w hangarach. Bo za mokro.... 300 dni w roku deszczu... To może jednak do Australii?