---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

wtorek, 30 kwietnia 2013

"Do pracy na piechotę, ale to z lenistwa"

- Chodzę do pracy na piechotę - powiedziała moja koleżanka. A gdy wyraziłam swoje poparcie i podziw, powiedziała:
- To z lenistwa.
Tak, też wytrzeszczyłam oczy. Okazuje się, że żeby zdążyć na 8 rano musiałaby wstać na autobus, który jest 7.10. I jeszcze do niego dojść. Następnym, 7.40 to by się spóźniła. A autobus jedzie wielką pętlą. Tymczasem wychodząc o 7.30 zdąży spokojnym spacerkiem. A jak to dobrze dla zdrowia.

I takie to lenistwo. Daj Boże takich leni.

Zdjęć nie będzie, bo odmrażam sobie tyłek na rubieży, i zasięg tu odmawia współpracy z obrazkami. A ślady bobrów mam obfotografowane.

środa, 24 kwietnia 2013

A to jest NOWA ZELANDIA

Południk dał mi termin. Będzie drugi i ostatni mój pokaz slajdów z wyprawy. Tym razem pokażę Nową Zelandię.
Posty z okresu gdy tam byłam znajdziecie w prawym górnym rogu, w etykietkach jako Nowa Zelandia.



 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Króliczki drożdżowe.

Jeszcze jedna reminescencja ze świąt. Króliczki drożdżowe robiły za ozdobę stołu i ozdobę święconki.


Nożyczkami nacina się uszka. Uszka w czasie pieczenia się zbrązowiają, więc są podkreślone. 
Ciasto drożdżowe, takie trochę w stronę kruchego, żeby za bardzo nie rosły. Śliczne, prawda?



Na specjalne życzenie Inguny podaję przepis

Składniki


2,5 do 3 filiżanek mąki ogólnowojskowej
2 łyżki cukru
Pół paczki drożdży
Łyżeczka soli
Filiżanka śmietanki
¼ filiżanki wody
2 łyżki masła
1 jajko



Rozpuścić masło, ze śmietanką i wodą, w cieple, ale nie gotować. Ostudzić, dodać resztę składników. Wrzucić do mieszadła do ciast (hi hi, ja gniotłam w ręku), jak za gęste dodać wody.

Podzielić na 16 równych części, kulistych.
Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wyciąć uszy nożyczkami.
Możesz użyć rodzynek jako oczu, ja robiłam dołki patyczkiem do pieczenia przed pieczeniem

200° (C) przez 10 minut. U mnie było 20 minut zanim się zezłociły.

Smacznego.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

To NIE jest Nowa Zelandia


Kilka zdjęć, zgadnijcie skąd? Glony przypominają trochę kolorem zdjęcia z gorących źródeł Nowej Zelandii, ale to nie tam. Gdzie to i co to?  Ładne, nie?



środa, 17 kwietnia 2013

Żaby niebieskie


Żaba niebieska to samiec żaby moczarowej. Są intensywnie błękitne w okresie godowym, który, jak jest normalna wiosna, przypada na początku kwietnia. Żaby ze zdjęć pochodzą z zeszłego roku, z jeziorka koło Falenicy pod Warszawą (jeśli obecnie Falenica już zalicza się do Warszawy, to mieszkańców przepraszam)

Kumkanie jest prześmieszne, bo przypomina cichutkie bulgotanie. W błękitny kolor robi wrażenie. Teraz, w tym tygodniu, powinien być dobry czas na obserwację. Zachęcam do spacerów.

piątek, 12 kwietnia 2013

Świński tort

Zaległe śliczności z Wielkanocy (rodzina czytuje bloga, a miała być niespodzianka, więc wrzucam z opóźnieniem)

ŚWIŃSKI TORT, moje dzieło.



Tak wyglądał na stole

Świnki robi się z lukru plastycznego, ten był na bazie pianek, a masę robi się najlepiej kakaową, żeby była jak błotko, a tutaj była kawowa, bo jedna osoba nie może kakao. Ciasto dowolne, byle polewa albo masa była na wierzchu - tu był tradycyjny tort z Kuchni polskiej, z biszkoptu i kremów na bazie masła. Druga masa, oprócz kawowej była... różana. Wykorzystałam płatki róży pomarszczonej, które zawekowałam w syropie z cukru. Kolor był różowy, ale taki zblednięty, jak owoce wekowane, nie tak intensywny jak tort co zrobiłam z masą ze świeżych płatków. Dlatego nie fotografuję przekroju, bo taki kolor uzyskacie z każdego czerwonego owocu. Ze świeżych to robi wrażenie. Tu wrażenie robił aromat, który był niezmieniony - intensywnie różany, niemal perfumowany. Płotek z zewnątrz - teoretycznie miała być balia, ale to chyba sałob widać - robi się z wafelków, lub czekolady w beleczkach - czasem czekolady mają taki kształt.

A mojej rodzinie tak się spodobało ze świnkami, że po pewnym czasie, jak państwo powiedzieli przy stole, to tort przeszedł na wyższą fazę rozwoju. Wystarczyło ich zostawić z tortem na 3 godzinki.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Kotu się pomyliło.

Ostatnio moje kocię wznowiło spacery po klatce schodowej. Wolno mu. Pozwalamy wychodzić, w zasadzie przybiega na wołania, a gwarantowanie przybiega, jak ktoś zaszura windą.

No i  wyszła mała skucha.

Kotencja poszedł w dół. Też mu wolno. Uczyłam jak rozpoznawać drzwi? Uczyłam. Pokazywałam, że są piętra? Pokazywałam. Nosiłam kota na rękach i "ćwierkałam" na widok własnych drzwi? "Ćwierkałam". Potem puszczałam kota, a on bezbłędnie leciał do domu jak mu się spacer znudził, albo ktoś go przestraszył, i trafiał prosto do własnych drzwi. I co? I na nic cała nauka. Wiosna przyszła, kotu odbiło.

Wypuściłam kota, a za jakiś czas wołam, bo coś długo nie wraca - i słyszę miau. Wołam "chodź kotku" (on rozumie słowo "chodź", mówię poważnie). Na to słyszę: miauuuu, miauuuu, miauuuu. Coś niedobrze. Informacyjnie to byłoby samo miau, i to raz. Zakładam buty, żeby wyjść na klatkę, ale gadam przez drzwi do kota. A kot płacze. Schodzę niżej i co widzę? Kotencja drapie w drzwi sąsiadów pięto niżej. Jak w czeskim filmie...

Co więcej.- jak mnie zobaczył, to zaczął drapać szybciej. I tego to już nie rozumiem. Chyba mu się kompletnie pomyliło i chciał, żebyśmy razem weszli do domu?

To jednak tylko zwierzak, nawet jeśli generalnie egzemplarz wyjątkowo kumaty.

Wzięłam na ręce, uspokoiłam, zaniosłam do domu. Ale miał głupią minę. Widać było, że mu głupio było.

---
Na zdjęciu - rozdokazywany. Czarny potwór zza kanapy. To właśnie te strachy dziecięce, co się chowają kątach.

sobota, 6 kwietnia 2013

Samotny wśród ludzi.

Fragment książki Lou Marinoff  "W poszukiwaniu szczęścia":

     Doug był gospodarzem programu radiowego typu talk-show, nadawanego w bardzo wczesnych godzinach rannych. Uwielbiał swoje zajęcie, odpowiadała mu także specyfika pracy na nocnej zmianie. Mniej szczęścia miał w innej ważnej dziedzinie życia: tęsknił za prawdziwym związkiem miłosnym. Godziny w jakich pracował, utrudniały mu spotkania z ludźmi, niełatwe było zwłaszcza umawianie się na randki. Nawet w pracy niewiele miał kontaktu z ludźmi (abstrahując już od niezliczonych problemów, jakie niesie ze sobą "biurowy" romans), ponieważ w godzinach, kiedy prowadził audycję, w rozgłośni przebywał jedynie dyżurny personel. Kiedy zaś Doug kończył pracę i gotów był nieco się odprężyć, reszta świata jadła właśnie śniadanie i zabierała się do swoich zajęć.
    Jak na ironię, co noc nawiązywał kontakt z całą rzeszą ludzi: swoją radiową publicznością. Miał wiernych słuchaczy i zawsze urywały się telefony. Docierał poprzez radio do milionów ludzi, którzy czuli, że go znają - dzięki temu, że był obecny w ich domach i samochodach. Ale on sam czuł się tak, jakby nie znał nikogo.
    Doug jest przykładem alienującej siły technologii (...)

I teraz już wiecie dlaczego potrzebne mi są komentarze.
Nawet krótkie i lapidarne, jak "przeczytałam".
Bo ja tego nie wiem. Do niego przynajmniej dzwonili...
Moim dotychczasowym komentatorom w tym miejscu za ich komentarze bardzo dziękuję. To jest ważne. Inaczej stoję jak na ciemnym wzgórzu w świetle reflektorów i wołam w pustkę, nawet jeśli mówię o rzeczach ważnych. Odpowie ktoś? Echoooo!

czwartek, 4 kwietnia 2013

Audycja w radio. Przyszłam, pogadałam, odbyłam.

Byłam w radio.
Ja się bawiłam całkiem dobrze, prowadzący też, a znajomi słuchacze pogratulowali - mam nadzieję, że też się Wam spodoba. Link do audycji w radio TUTAJ, na stronie czwartego programu Polskiego Radia :-))).

A w Południku na pokazie slajdów tym razem dobrze się bawiłam i słuchacze też. Śmialiśmy się w środku, a na koniec dostałam brawa. Głośne i treściwe. Po cichu Wam powiem, że bardzo dopieściłam pokaz, dołożyłam oprócz zwykłych zdjęć jeszcze mapki przelotów i podróży, wykresik z kosztorysem, przykładowe ceny jedzenia. Chyba się pokuszę o napisanie jak tanio podróżować po Australii. W końcu trochę o tym wiem. Całkiem sporo. Przeliczyłam ile wydawałam dziennie na noclegi, jedzenie i przeloty - i zdecydowanie mam kwalifikacje do doradzania. Zwłaszcza, że to nie jest kraj, gdzie można przeżyć za dolara, tam po prostu jest drogo. Tam 40 dolarów dziennie to bardzo tanio i można za to kupić jedynie nocleg na zbiorówce i jedzenie w bardzo podstawowej, taniej wersji. Tam jest drogo, po prostu tak jest. I to jest sztuka, żeby się zorientować i zmieścić w planie. Zwłaszcza, że tam się nie jedzie na tydzień. Nie da się nie jeść trzy miesiące, albo trzy miesiące spać na ławce w parku. A poza tym - czy po to jedziesz w ciepły kraj żeby omijać mango, cukrowe banany, czy marakuję?!



środa, 3 kwietnia 2013

Będę w radiu w czwartek 4 kwietnia o 15

Dziś medialnie.


Będę na żywo w audycji o Australii w czwartym programie Polskiego Radia (92 MHz dla Warszawy).
Od 15 do 15.30. Jutro, 4 kwietnia 2013. W sumie mówienia około 10 minut. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy się dobrze bawili.


Za parę godzin mam pokaz w Południku "Australia da się lubić"

A za tydzień pokaz slajdów w Maluchu (Akademicki Klub Turystyczny Maluch, na Politechnice Warszawskiej), ale jeszcze nie mam dokładnego terminu. Podam, jak będzie.