Drugie moje wielkie „aha” czyli wielkie odkrycie i
zaskoczenie było kiedy wywalili nas do wody na rafie na snoorkowanie (pływanie
z maską, bez nurkowania)
Ja jestem dobrym pływaniem. Pływam we wszystkim i na
wszystkim (nie próbowałam jeszcze dużych statków i morza). Jeziora przepływam
wpław wzdłuż i w poprzek, głównym problemem jest zimno, a nie zmęczenie.
Ewentualnie jak woda jest ciepła to głód. Pewnie mogłabym sobie wziąć kanapkę w
foliówce i zjeść na wodzie, zwykle zimno wygania mnie wcześniej. Niemniej –
przepłynięcie kilometra nie stanowi żadnego problemu. Taki ze mnie wielki
hojrak.
Do czasu.
Wywalili nas do wody w maskach, ubrankach (bo mogą być meduzy)
i płetwach. Poprosiłam o zimowe ubranko, bo ja zmarzluch jestem. Dostałam
zimowe. Cieplej w tym, faktycznie dobra decyzja. Plumnełam w wodę. Rafa piękna.
Ryb mało, dużo mniej niż w Egipcie, ale korale takie, że mózg staje. Na wszelki
wypadek ustawiłam się by płynąć w stronę łodzi. Po paru minutach zorientowałam
się. że ja sobie macham nogami w jedną stronę, ale płynę w drugą. Oddalam się
od łodzi. Jest prąd. No, dobra. To ja sobie pomacham tymi płetwami szybciej,
tak z całej pary i podpłynę do łodzi, ale głowę dam pod wodę i pooglądam rafę w międzyczasie. Zanurzyłam
głowę, cykałam zdjęcia – nóżki w tym czasie mocno pracowały.
Wystawiłam głowę. Cholera. Łódź coraz dalej i ludzie snoorkujący
też. Blać. Blać. Jeszcze nie było groźnie, bo mnie widzieli oraz się nie
topiłam – wystarczy się położyć na wodzie przecież, jestem wystarczająco tłusta
i unoszę się jak po prostu leżę. Ale kurcze, jakoś tak mi mało bezpiecznie – bo sama sobie nie umiem poradzić, nie dopłynę
do łodzi. Nie mam dość siły by popłynąć pod prąd. Przypomniało mi się że z
prądem się nie walczy tylko płynie w poprzek. Popłynęłam w poprzek – cóż…. może
to nie był prąd, tylko jakiś dryf, albo był wyjątkowo szeroki prąd – bo w bok
się przesunęłam bez problemu, ale nadal byłam tak samo daleko od łodzi, a nawet
nieco dalej, zniosło mnie jeszcze trochę. Cholera jasna. I wtedy mnie dopadło.
Byłam przerażona. Nic nie mogłam zrobić by wrócić. Oczywiście WIEDZIAŁAM że
mnie obserwują, i że zgarną z wody, ale ja sama byłam kompletnie bezsilna.
Pierwszy raz w życiu znalazłam się w wodzie, i nie mogłam sobie z nią poradzić.
A umiem przepływać rzeki z silnym prądem (płynie się przy brzegu, przepływa w
poprzek ze stratą wysokości i odrabia przy drugim brzegu gdzie prąd mniejszy).
Prąd dla mnie nie nowość. Ale pierwszy raz nie mogłam zrobić nic, nic, nic,
dosłownie nic by sobie pomóc. Byłam bezradna. Wściekła. I powoli zaczynałam się
naprawdę solidnie bać. Łódź była już daleko. Wystawiłam łapę w górę – to znak
że potrzebuję asysty. Machanie oznacza, że potrzebuję pomocy natychmiast.
Wystawiona łapa, ale bez machania – tak jak moja – że tylko potrzebuję pomocy kogoś,
ale nie trzeba mnie z wody wyjmować natychmiast. Ja nie tonęłam, ja się tylko głupio
wpakowałam, a panika nie narosła mi tak, bym przestała zachowywać się
racjonalnie.
(Tak dla porządku, ostatni znak: dwie łapy w górze zamknięte
w „o”, albo ręka na głowę tak że tworzy „o” – to znaczy „ok.”, w porządku,
potwierdzenie.)
Trzeba oddać honor ludziom na łodzi, że zareagowali na moją
wystawioną rękę bardzo szybko. Za dziesięć sekund miałam człowieka przy sobie.
Niemniej te 5 sekund zanim zaczął płynąć, a ja miałam łapę w górze, były
jednymi z najdłuższych w moim życiu.
Gość podholował mnie na kółku, a ja podziękowałam,
wyjaśniłam, że jestem dobrym pływakiem, ale ten prąd jest dla mnie za silny,
gościu powiedział że dziś jest wyjątkowo silny i żebym pływała trzymając się
kółka, razem z nim, jak parę innych osób.
Czy ja dziecko jestem żeby była holowana? Postanowiłam
spróbować sama jeszcze raz, tylko od początku płynąć bardzo szybko w stronę
łodzi i bardzo na to uważać. Powiedziałam to gościowi. Gościu powiedział „ok.”.
No i co?
No i trzeba było zostać w kółku jak dziecko. Nie wiem jak
ten gościu był wstanie pociągnąć kilku ludzi pod prąd, ale podciągał, i
pokazywał im a to żółwia, a to coś tam.
Ja nie wiele widziałam. Zniosło mnie. Błyskiem mnie znowu zniosło.
Walczyłam z falami – jakieś dziwne się zrobiły – normalnie jestem wstanie
przewidzieć fale, wiem jaka będzie następna, i jak mnie bujną. Tu były dziwne,
nieprzewidywalne, nie wiem – może odbite od rafy, bo w porcie też mam tak, że
nie jestem w stanie przewidzieć fali, nawet takiej drobnej i robi mi się
niedobrze. Tu też zaczęło mi być nie dobrze. A także znowu znosiło mnie na ocean.
Szybko mnie znosiło. Byłam zmęczona, przestraszona, było mi niedobrze, rzucało
mną jak chciało i byłam całkowicie bezradna. Łódź znów była daleko. Jeszcze
dalej niż za pierwszym razem. Miałam dość.
Wystawiłam łapę. Miałam całkowicie dość. Dość rafy, dość
kostiumu z pianki co mnie trochę dusił w szyję, dość płetw przydużych, chociaż
dali mi najmniejsze butki jakie mieli, ale ja mam drobną stópkę i mi chodziła w
tym bucie. Może dlatego nie mogłam nimi porządnie pomachać. Bo inni powoli, ale
jakoś dawali radę podpłynąć. Ja machałam nogami tak samo, tak jak trzeba – i
nic. Miałam dość oceanu. To było zetknięcie z żywiołem. Dzikim, bezwzględnym,
ogromnym, gdzie taka kruszynka jak ja, w masce i płetwach, po prostu zginie.
Jeśli ocean mnie uniesie swoim prądem, to nawet wiele godzin płynięcia nic mi
nie pomoże. Kiedyś się dziwiłam że ludzi toną – przecież mogą płynąć, nawet i
wiele godzin, co innego mają do roboty? I tak siedzą w wodzie. Już nie mam
złudzeń. Mogłam sobie machać nóżkami, i płynąć, taaak…Mogłam… Nic to nie
zmieniało. Znosiło mnie szybko i już.
I znów – wspaniali ludzie na łodzi, byłam pod wrażeniem –
mała ratunkowa łódeczka wystartowała po mnie po może 5 sekundach. Gościówka ze
mną nie dyskutowała, powiedziałam tylko – płynę cały czas do łodzi, od
początku, staram się, i i tak nie mogę podpłynąć, znosi mnie. Ok., powiedziała,
w porządku, wskakuj. Potem zebrała resztę snoorkujących, bo też już byli
daleko. Widać instruktor jednak aż tak efektywnie nie podciągał. I tylko
instruktor i jeszcze jeden gość popłynęli do łodzi sami. Reszta w łodzi ze mną.
Był czas jeszcze do lunchu by zejść do wody drugi raz. Ja
nie chciałam. Przebrałam się suche, posiedziałam, byłam zniechęcona,
przestraszona i ciągle mi było niedobrze. Posiedziałam sobie na słoneczku i
odpoczęłam.
Przy lunchu mi się poprawiło. Przede wszystkim zdjęli łódź z
cumy, bo płynęliśmy w drugie miejsce na rafie – więc przestało mi być
niedobrze, bo byłam wstanie przewidzieć fale.( Jak łódź jest zacumowana, to
buja bardziej, bo cuma podcina naturalne bujanie, i przestaje być przewidywalne)
A dobre jedzenie w lunchu poprawiło mi humor. I chociaż nadal się bałam i
planowałam zostać w kółku tym razem – to zdecydowałam zejść do wody. Jednak.
Chociaż się bałam. Ale bądźmy szczerzy – zabuliłam za tą wycieczkę jak za
zboże, kosztowało mnie to POŁOWĘ wszystkich pieniędzy przeznaczonych na
wycieczki w Cairns – więc miałam niezłą motywację do zejścia.
Gościu zapiął mi płetwy, sprawdził maskę i pokazał by
plumnać. Wdech. Wydech. Plumnęłam.
Chm… chm… Prąd? Gdzie prąd? Gdzie jest ten cholerny prąd? W
którą mnie znosi? Zaraz…. NIE MA! NIE MA! NIE MA! Hura! Hura! Hura! Mogę pływać
jak chcę. Jest lekki dryf, ale spokojnie płynę w przeciwną. Hura!
I wszystkie porządne zdjęcia są z tego pływania po lunchu.
Dobrze, że to zejście było jako drugie, bo kto wie czy nie
zostałabym z trwałym urazem do wody. Nigdy w życiu nie bałam się w wodzie! To
był pierwszy. Ale jaki….. To nie kwestia że utonę od razu, to nie to, mogę się
unosić. To kwestia, że nigdzie nie dopłynę. Bezradność.
Może dobrze że mam takie doświadczenie z tym strachem. Bo ja
co prawda wiem że woda to nie żarty i nigdy nie robię zachowań ryzykownych
(teraz też rozsądnie i wcześnie prosiłam o pomoc). Ale wiedzieć że trzeba mieć
respekt to jedno, a poczuć ten respekt - to drugie.
A i tak chcę na żagle na ocean. Tylko będę bardzo uważnie
zabezpieczać się od wypadnięcia, bo naprawdę można zginąć. Poczułam to,
dotknęłam tego.
Zginąć można na wiele sposób, ot, na ulicy jak samochód przejedzie, wiec nie ma
co panikować, bo kogo ma trafić, to go trafi. Trzeba być po prostu rozsądnym i
żyć dalej.
Ale cieszę się że tego dotknęłam, po czułam. Mam wrażenie,
że dopiero teraz tak naprawdę znam wodę.
W następnym odcinku – fishing – czyli: byłam na rybach. (są
zdjęcia, już obrobiłam)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJakaś durna reklamówka, to usunęłam.
Usuń