---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

czwartek, 29 listopada 2012

Rafa - odcinek drugi



Drugie moje wielkie „aha” czyli wielkie odkrycie i zaskoczenie było kiedy wywalili nas do wody na rafie na snoorkowanie (pływanie z maską, bez nurkowania)

Ja jestem dobrym pływaniem. Pływam we wszystkim i na wszystkim (nie próbowałam jeszcze dużych statków i morza). Jeziora przepływam wpław wzdłuż i w poprzek, głównym problemem jest zimno, a nie zmęczenie. Ewentualnie jak woda jest ciepła to głód. Pewnie mogłabym sobie wziąć kanapkę w foliówce i zjeść na wodzie, zwykle zimno wygania mnie wcześniej. Niemniej – przepłynięcie kilometra nie stanowi żadnego problemu. Taki ze mnie wielki hojrak.

Do czasu.

Wywalili nas do wody w maskach, ubrankach (bo mogą być meduzy) i płetwach. Poprosiłam o zimowe ubranko, bo ja zmarzluch jestem. Dostałam zimowe. Cieplej w tym, faktycznie dobra decyzja. Plumnełam w wodę. Rafa piękna. Ryb mało, dużo mniej niż w Egipcie, ale korale takie, że mózg staje. Na wszelki wypadek ustawiłam się by płynąć w stronę łodzi. Po paru minutach zorientowałam się. że ja sobie macham nogami w jedną stronę, ale płynę w drugą. Oddalam się od łodzi. Jest prąd. No, dobra. To ja sobie pomacham tymi płetwami szybciej, tak z całej pary i podpłynę do łodzi, ale głowę dam pod wodę i  pooglądam rafę w międzyczasie. Zanurzyłam głowę, cykałam zdjęcia – nóżki w tym czasie mocno pracowały.

Wystawiłam głowę. Cholera. Łódź coraz dalej i ludzie snoorkujący też. Blać. Blać. Jeszcze nie było groźnie, bo mnie widzieli oraz się nie topiłam – wystarczy się położyć na wodzie przecież, jestem wystarczająco tłusta i unoszę się jak po prostu leżę. Ale kurcze, jakoś tak mi mało bezpiecznie –  bo sama sobie nie umiem poradzić, nie dopłynę do łodzi. Nie mam dość siły by popłynąć pod prąd. Przypomniało mi się że z prądem się nie walczy tylko płynie w poprzek. Popłynęłam w poprzek – cóż…. może to nie był prąd, tylko jakiś dryf, albo był wyjątkowo szeroki prąd – bo w bok się przesunęłam bez problemu, ale nadal byłam tak samo daleko od łodzi, a nawet nieco dalej, zniosło mnie jeszcze trochę. Cholera jasna. I wtedy mnie dopadło. Byłam przerażona. Nic nie mogłam zrobić by wrócić. Oczywiście WIEDZIAŁAM że mnie obserwują, i że zgarną z wody, ale ja sama byłam kompletnie bezsilna. Pierwszy raz w życiu znalazłam się w wodzie, i nie mogłam sobie z nią poradzić. A umiem przepływać rzeki z silnym prądem (płynie się przy brzegu, przepływa w poprzek ze stratą wysokości i odrabia przy drugim brzegu gdzie prąd mniejszy). Prąd dla mnie nie nowość. Ale pierwszy raz nie mogłam zrobić nic, nic, nic, dosłownie nic by sobie pomóc. Byłam bezradna. Wściekła. I powoli zaczynałam się naprawdę solidnie bać. Łódź była już daleko. Wystawiłam łapę w górę – to znak że potrzebuję asysty. Machanie oznacza, że potrzebuję pomocy natychmiast. Wystawiona łapa, ale bez machania – tak jak moja – że tylko potrzebuję pomocy kogoś, ale nie trzeba mnie z wody wyjmować natychmiast.  Ja nie tonęłam, ja się tylko głupio wpakowałam, a panika nie narosła mi tak, bym przestała zachowywać się racjonalnie.

(Tak dla porządku, ostatni znak: dwie łapy w górze zamknięte w „o”, albo ręka na głowę tak że tworzy „o” – to znaczy „ok.”, w porządku, potwierdzenie.)

Trzeba oddać honor ludziom na łodzi, że zareagowali na moją wystawioną rękę bardzo szybko. Za dziesięć sekund miałam człowieka przy sobie. Niemniej te 5 sekund zanim zaczął płynąć, a ja miałam łapę w górze, były jednymi z najdłuższych w moim życiu.

Gość podholował mnie na kółku, a ja podziękowałam, wyjaśniłam, że jestem dobrym pływakiem, ale ten prąd jest dla mnie za silny, gościu powiedział że dziś jest wyjątkowo silny i żebym pływała trzymając się kółka, razem z nim, jak parę innych osób.
Czy ja dziecko jestem żeby była holowana? Postanowiłam spróbować sama jeszcze raz, tylko od początku płynąć bardzo szybko w stronę łodzi i bardzo na to uważać. Powiedziałam to gościowi. Gościu powiedział „ok.”.

No i co?
No i trzeba było zostać w kółku jak dziecko. Nie wiem jak ten gościu był wstanie pociągnąć kilku ludzi pod prąd, ale podciągał, i pokazywał im a to żółwia, a to coś tam.

Ja nie wiele widziałam. Zniosło mnie. Błyskiem mnie znowu zniosło. Walczyłam z falami – jakieś dziwne się zrobiły – normalnie jestem wstanie przewidzieć fale, wiem jaka będzie następna, i jak mnie bujną. Tu były dziwne, nieprzewidywalne, nie wiem – może odbite od rafy, bo w porcie też mam tak, że nie jestem w stanie przewidzieć fali, nawet takiej drobnej i robi mi się niedobrze. Tu też zaczęło mi być nie dobrze. A także znowu znosiło mnie na ocean. Szybko mnie znosiło. Byłam zmęczona, przestraszona, było mi niedobrze, rzucało mną jak chciało i byłam całkowicie bezradna. Łódź znów była daleko. Jeszcze dalej niż za pierwszym razem. Miałam dość.

Wystawiłam łapę. Miałam całkowicie dość. Dość rafy, dość kostiumu z pianki co mnie trochę dusił w szyję, dość płetw przydużych, chociaż dali mi najmniejsze butki jakie mieli, ale ja mam drobną stópkę i mi chodziła w tym bucie. Może dlatego nie mogłam nimi porządnie pomachać. Bo inni powoli, ale jakoś dawali radę podpłynąć. Ja machałam nogami tak samo, tak jak trzeba – i nic. Miałam dość oceanu. To było zetknięcie z żywiołem. Dzikim, bezwzględnym, ogromnym, gdzie taka kruszynka jak ja, w masce i płetwach, po prostu zginie. Jeśli ocean mnie uniesie swoim prądem, to nawet wiele godzin płynięcia nic mi nie pomoże. Kiedyś się dziwiłam że ludzi toną – przecież mogą płynąć, nawet i wiele godzin, co innego mają do roboty? I tak siedzą w wodzie. Już nie mam złudzeń. Mogłam sobie machać nóżkami, i płynąć, taaak…Mogłam… Nic to nie zmieniało. Znosiło mnie szybko i już.

I znów – wspaniali ludzie na łodzi, byłam pod wrażeniem – mała ratunkowa łódeczka wystartowała po mnie po może 5 sekundach. Gościówka ze mną nie dyskutowała, powiedziałam tylko – płynę cały czas do łodzi, od początku, staram się, i i tak nie mogę podpłynąć, znosi mnie. Ok., powiedziała, w porządku, wskakuj. Potem zebrała resztę snoorkujących, bo też już byli daleko. Widać instruktor jednak aż tak efektywnie nie podciągał. I tylko instruktor i jeszcze jeden gość popłynęli do łodzi sami. Reszta w łodzi ze mną.

Był czas jeszcze do lunchu by zejść do wody drugi raz. Ja nie chciałam. Przebrałam się suche, posiedziałam, byłam zniechęcona, przestraszona i ciągle mi było niedobrze. Posiedziałam sobie na słoneczku i odpoczęłam.
Przy lunchu mi się poprawiło. Przede wszystkim zdjęli łódź z cumy, bo płynęliśmy w drugie miejsce na rafie – więc przestało mi być niedobrze, bo byłam wstanie przewidzieć fale.( Jak łódź jest zacumowana, to buja bardziej, bo cuma podcina naturalne bujanie, i przestaje być przewidywalne) A dobre jedzenie w lunchu poprawiło mi humor. I chociaż nadal się bałam i planowałam zostać w kółku tym razem – to zdecydowałam zejść do wody. Jednak. Chociaż się bałam. Ale bądźmy szczerzy – zabuliłam za tą wycieczkę jak za zboże, kosztowało mnie to POŁOWĘ wszystkich pieniędzy przeznaczonych na wycieczki w Cairns – więc miałam niezłą motywację do zejścia.

Gościu zapiął mi płetwy, sprawdził maskę i pokazał by plumnać. Wdech. Wydech. Plumnęłam.

Chm… chm… Prąd? Gdzie prąd? Gdzie jest ten cholerny prąd? W którą mnie znosi? Zaraz…. NIE MA! NIE MA! NIE MA! Hura! Hura! Hura! Mogę pływać jak chcę. Jest lekki dryf, ale spokojnie płynę w przeciwną. Hura!

I wszystkie porządne zdjęcia są z tego pływania po lunchu.

Dobrze, że to zejście było jako drugie, bo kto wie czy nie zostałabym z trwałym urazem do wody. Nigdy w życiu nie bałam się w wodzie! To był pierwszy. Ale jaki….. To nie kwestia że utonę od razu, to nie to, mogę się unosić. To kwestia, że nigdzie nie dopłynę. Bezradność.
Może dobrze że mam takie doświadczenie z tym strachem. Bo ja co prawda wiem że woda to nie żarty i nigdy nie robię zachowań ryzykownych (teraz też rozsądnie i wcześnie prosiłam o pomoc). Ale wiedzieć że trzeba mieć respekt to jedno, a poczuć ten respekt - to drugie.

A i tak chcę na żagle na ocean. Tylko będę bardzo uważnie zabezpieczać się od wypadnięcia, bo naprawdę można zginąć. Poczułam to, dotknęłam tego.

Zginąć można na wiele sposób, ot,  na ulicy jak samochód przejedzie, wiec nie ma co panikować, bo kogo ma trafić, to go trafi. Trzeba być po prostu rozsądnym i żyć dalej.

Ale cieszę się że tego dotknęłam, po czułam. Mam wrażenie, że dopiero teraz tak naprawdę znam wodę.

W następnym odcinku – fishing – czyli: byłam na rybach. (są zdjęcia, już obrobiłam)





2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń