---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

piątek, 9 listopada 2012

Australia. Ząbki latarki - jak zostałam inżynierem

Gospodyni, Kangurka, miała ukochaną latareczkę z dynamkiem - tak się to chyba nazywa? Dynamko? Żeby świeciła należało kręcić korbką. Latareczka była ukochana nie tylko dlatego, że świeciła bez baterii, ale również dlatego, że zawierała jakąś kartę telefoniczną, taką najprostszą i umożliwiała zadzwonienie na telefon alarmowy - co w przypadku pożaru buszu, jeśli wyłączą prąd, i NIE BĘDZIE telefonu bez prądu - to może decydować o "być albo nie być" - o dowiedzeniu się o kierunku dojścia do miejsca ewakuacji czy tym podobnych. Mogę ją zrozumieć, że lubiła latarkę. Ale cuś się latareczce spsuło.

Gospodyni latareczkę rozkręciła, i widać było że po prostu wyłamały się dwa ząbki w kółku zębatym, i kiedy wchodziło tam drugie kółko, to trafiając na wyłamane miejsce - zaczynało buksować w dziurze.

Polak potrafi - zabrałam się za naprawę.

To czarne na zdjęciu to metalowe bolce, malutkie, około milimetra, które zrobiłam z drutu ze spinacza, rozgrzanego nad świeczką, wepchanego promieniście w rdzeń i przyciętego do wysokości pozostałych ząbków moimi kombinereczkami od biżuterii. Lepiej widać prawy bolec. Lewy jest taki czarny bo drut po prostu się okopcił. Takie dwa bolce w miejsce wybitych ząbków wystarczają by druga zębatka chwyciła i się kręciła.
Zanim wepchałam rozgrzany drut w rdzeń, zrobiłam tym rozgrzenym drutem próbę z boku, na kółku w miejscu, co jest obojętne dla działania systemu - żeby sprawdzić czy ten plastik w ogóle sie rozgrzewa i mięknie i pozwoli drut wepchać. Ślad po sprwadzeniu widzicie jako dołek na dużym kółku obok ząbków. Plaslitk okazał się podatny, to bawiłam się dalej. Osadziłam, przycięłam, usunęłam nadmiar plasiku co bokami przy drucie wylazł. Odczekałam aż ostygnie i stwardnieje.

Skręcanie latareczki też dostarczało dużo radości, bo tych kółek było kilka, a osie do ustawienia wcale nie wyznaczały jednoznacznie gdzie które ma iść. Niemniej - była skończona ilość kombinacji do ustawienia. Podeszłam do sprawy systemtycznie i dało się złożyć. Upierdliwe nieco, ale poszło.

Działa :-)   Znaczy - dam se redę w buszu.

1 komentarz:

  1. Och, Lilu, inżynierem to Ty już dawno jesteś. Co najmniej od czasu wyremontowania chatki, wstawienia tam pieca i wykazania przed "fachowcem" znacznie wyższego poziomu znajomości jego zawodu.

    Olaf

    OdpowiedzUsuń