---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

piątek, 16 listopada 2012

Cairns. Wieczór przed zaćmieniem



Oto relacja z wieczoru przed zaćmieniem. Jak przeżywać szok kulturowy to tylko w bacpakersach – to takie tutejsze TPPK.  Relacja została  napisana wcześniej, bo do głowy mi nie przyszło sprawdzić że dostęp do netu oznacza płatny dostęp – i jak usłyszałam cenę 8 dolarów czyli ponad 25 zł za dzień to zdębiałam. W Polsce płacę tyle za miesiąc. Cóż… Więc napisałam do pliku a teraz przeklejam. Teraz już mi zdecydowanie lepiej, ale wieczór przed zaćmieniem było tak:

----
Cairs jest gorące i mokre. Poczułam się jak w łagodnej saunie. Po zimnych Górach Błękitnych była to miła odmiana, wilgotność mi nie przeszkadza. Bardziej przeszkadza mi deszcz. Do zaćmienia zostało 8 godzin. Mam zamiar zaraz pójść spać, jestem zmęczona lotem i dojazdem. Rano i tak dziewczyny będą wstawały wcześnie i pewnie mnie podniosą wychodząc. Więc ile złapię snu teraz tyle mojego. Idę na plażę blisko hotelu, one dygają bliżej centrum miasta bo się z kimś umówiły.

Mam cichutką nadzieję że plaża będzie dobrym miejscem, a wcale nie jestem pewna – bo jest półwysep z górami i całkiem solidnie zasłaniają horyzont. Nie jestem pewna, w którym miejscu wschodzi słońce tak dokładnie, ale też i nie bardzo mam gdzie pójść. Chętnie odsunęłabym się od tych gór nawet na piechotę plażą, bo góry zwykle mają chmury.  Z każdej strony tej plaży jest niestety las deszczowy przy ujściu do morze, i nawet nie mam pomysłu jak zorganizować transport ani dokąd właściwie. W las wchodzić nie mam zamiaru, bo tu są krokodyle. Uprzedzili mnie w hotelu, żebym nie pływała tu w ocenie. Nie będę się tam pchała. Podobno ludzie planują plażę jako miejsce i tym się pocieszam. Ale jestem tak wściekła, że nie było mi dane przylecieć dzień wcześniej żeby na spokojnie sobie pójść na wschód słońca i to WIEDZEĆ gdzie wschodzi – że nie macie pojęcia jak wściekła. Teraz mam durne zgadywanki czy półwysep nie zasłoni. Cholera – wyobrażacie sobie przelecieć tyle tysięcy kilometrów, dotrzeć w miejsce zaćmienia i nie zobaczyć go mimo pogody, bo góra zasłaniała?!?!  I żaby nie było dość czasu i możliwości by objeść?

. Cóż…… niezła nauczka. Jak to ładnie powiedział kumpel co mi w końcu pomógł się ogarnąć z tymi biletami – uważaj kogo prosisz o pomoc. Będę sama załatwiała. Ja nawet miałam już zabukowane bilety dużo wcześniej za dużo niższą cenę niż w końcu zapłaciłam. Ale uwierzyłam w „nie przejmuj się”. Kangur mi tak mówił. A potem to już był absurd: ja byłam nieprzytomna ze zdenerwowania i wściekłości – w Polsce to mam biura, załatawiłabym, miałam zarezerwowane ale puściłam bo uwierzyłam Kangurowi. A Kangur ważał że to, cholera jasna, wycieczka do cioci kloci, że jak on ma gdzieś zaćmienie to wszyscy tak mają i nie rezerwował chociaż go prosiłam. W górach na zdupiu to niewiele mogłam sama w obcym kraju. A im bardziej byłam zdenerwowana tym bardziej on był luzacki i wyśmiewający. Tak, wyśmiewający. On wie wszystko najlepiej, więc chociaż nigdy nie był na zaćmieniu to wie lepiej kiedy trzeba bilety kupować i wmawiał mi że panikuję. No jasne. Bo ja się przecież nie znam, co prawda dwa zaćmienia widziałam, ale co ja tam wiem…. A ja wiedziałam swoje. A ceny rosły….

Załatwiłam w końcu sama, bo mnie po prostu jasny szlag trafił. Trochę go zatkało.

Wtopił mnie, na jakieś 400 dolców ponad zwykłą cenę. Tak, ponad 1000 zł. I termin kiepski, ale za lepszy termin zapłaciłabym jeszcze więcej, a ja nie bardzo mam z czego wydać, jak jeszcze chcę gdzieś jechać. I on się kompletnie nie poczuwa, a ja – skoro mieszkam u niego za free to nie bardzo mam jak się postawić.



Ale przyszła kryska na Matyska….
Jak się okazało że jednak może jechać bo nie będzie miał roboty – to usiadł by kupić bilet (jeszcze mój chciał oddawać, a ja się słodko uśmiechałam, ale dziób trzymałam na kłódkę gdzie mam bilet schowany, bo ja nic oddawać nie chciałam). I – jakież zdziwienie – nie udało mu się kupić! Ojoj! Nie panikuj! NIE BYŁO. Siedziałam cicho żeby nie dolewać oliwy do ognia, ale w duchu sobie myślałam „zygu zygu marcheweczka”. A cieszyłam się że kupiłam ten bilet sama, wbrew Kangurowi! Byłabym ugotowana jego beztroską, nie pojechałabym, a tak to tylko beknęłam sporo kasy, ale dojechałam.

Ciekawe czy będą chmury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz