---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

środa, 12 grudnia 2012

Tylko mu nie mów, że jestem Niemcem!



- Tylko mu nie mów, że jestem Niemcem! – tak właśnie powiedział do mnie dziś „mój” Niemiec (znaczy się gościu z mojego pokoju, bardzo młody i bardzo miły,) na wieść, że nasz kolejny nowy lokator jest też Niemcem.
- Nie mów mu! Ja nie chcę mówić po niemiecku! Nie chcę! Nie przyjechałem tu, żeby mówić po niemiecku!
- Za późno. – zmartwiłam się nieco - Już mu powiedziałam. Ale on miły jest.
- Powiedziałaś? – Niemiec przyjął to pogodnie. -  A, to nie szkodzi, nie przejmuj się. Nie ma sprawy.


Tak oto wygląda życie becpackerskie. Są tu ludzie z całego świata. Z różnymi zwyczajami. Różnymi upodobaniami. Zwykle w Australii z małą ilością kasy, bo tu jest potwornie drogo, i wszyscy szukają tanich rozwiązań. Niedogodności, drobne nieporozumienia (częste przy kiepskim angielskim), czy problemy traktują z filozoficznym spokojem – to część przygody. To jedno z najczęściej powtarzanych zdań: to część przygody (It is part of adventure). Karaluch w pokoju? Tu jest Cairns. To część przygody. Grzyb pod prysznicem? Gorący kraj, jasne, że grzyb. To część przygody.  Klucz nie pasuje? Kolacja niesmaczna? Sklep zamknęli? Mówią bełkotliwie? Duszno i gorąco? Autobus nie przyjechał? – Wszystko to jest częścią przygody.

Jedna jedyna sytuacja, gdy becpackersi tracą filozoficzny spokój i robią energiczne ruchy – to moment gdy coś się chrzani z netem. Dostęp do netu to kontakt z bliskimi, to kontakt z innymi towarzyszami podróży, to kontakt z biurem od biletów lotniczych, autobusowych, zamawianie noclegów, zamawianie wycieczek, planowanie trasy. To możliwość pogadania na żywo z kimś z własnego kraju, wyłania wiadomości, zostawienia informacji. I wtedy becpackersi rzucają kolację, odstawiają kubek z herbatą, albo piwo, nadkładają drogi, naddają czasu – żeby pomóc postawić net człowiekowi któremu nie działa, chociaż powinien. Australia jednak nie jest tak do końca cywilizowana, marnie tu z netem, choć podobno akurat w Cainrs nie najgorzej, bo w ogóle jest, oraz działa przyzwoicie szybko, daje się pogadać przez Skypa, a w dobrym punkcie z szybkim wifi - to nawet kamerkę odpalić. Kosztuje dużo, chyba, że się wynajdzie darmowy dostęp.  

Na zdjęciach: skrzydłokwiat, to ten biały kwiatek. Rośnie sobie przy ulicy, ot tak. W Polsce jest rośliną doniczkową, hodowaną w domach, w moim domu rodzinnym też był (bo teraz chyba nie ma? on lubi wodę i zdaje się że nie przeżył któryś wakacji? Bardzo ładny był. Ale albo masz ładne kwiatki albo masz ładne wakacje. Wolę wakacje i kwiatki w naturze.)





Tu poniżej kot becpackerski - schroniskowy, z obróżką, ludzi się nie boi, a jak kto miał dobry obiad ugotowany to siadał obok jedzących i patrzył. Bezbłędnie trafiał do najlepszego obiadu, pewnie węchem.


A to miły akcencik, jeszcze przy pierwszym hostelu. Pierwsza ulica, którą przeczytałam. Bo rozumiecie - do hostelu przywieźli z lotniska. Nazwa ulicy szeleszcząca i krótka, to nie zapamiętałam, gdzie mam hostel. Ale przytomnie rozejrzałam się na pierwszym skrzyżowaniu, żeby nie szukać potem jak głupia blondi. Pamiętajcie, że to był pierwszy tydzień, ba, pierwszy dzień. Ja w szoku kulturowym, po angielsku jeszcze nie rozćwiczona, nie rozumiem, nie pamiętam, a w stresie - to bym zgłupiała do reszty, więc zapamiętanie ulicy gdzie mieszkam było bardzo istotne. Tu wszystko obce, inne i dziwnie ponazywane i trudno zapamiętać. Jak przeczytałam ulicę z własnym imieniem, pierwszą ulicę, na którą spojrzałam na skrzyżowaniu przy hostelu, zaraz pierwszego dnia - to poczułam się jakby Bóg mnie poklepał po plecach :-). Teraz już jestem stary wyjadacz (co nie znaczy że wszystko potrafię znaleźć, ani że wszystko rozumiem, tylko tyle że generalnie spokojnie sobie radzę). Pierwszy tydzień był trudny - i to mówią konsekwentnie WSZYSCY becpackersi. Wszyscy. Jak jeden mąż (i żona i dzieci). Wszyscy.
A potem? Ha! Toż to najfajniejsza podróż w moim życiu! Mimo że trudna, nic nie szkodzi, ale ile zobaczę, ile się nauczę, ile się nagadam w Englishu (a po Australii to chyba każdy, nawet najbardziej wykręcony i zniekształcony, angielski zrozumiem....)

Niedługo wkleję koale, kangury i trochę egzotycznych owoców. Obrabiam zdjęcia (trza wybrać i zmnieszyć do netu). Niedługo będą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz