Od kilku godzin jestem w Melbourne. Zdjęcia z drogi będą, jak zgram, tymczasem wrzucam reminescencje z Cairns: owoce tropików.
Lichi (czytaj LICZI)
Na botanice praktycznej (miałam taki, bardzo
fajny, przedmiot na studiach) – na botanice praktycznej powiedzieli mi, że trzy
najsmaczniejsze owoce świata to: pomarańcz, jabłko i lichi. Co oczywiście jest
nieprawdą, bo według mnie trzy najsmaczniejsze owoce świata to pomarańcz, lichi
i czereśnie. Nie przepadam za jabłkami, podobnie
jak niektórzy inni członkowie mojej rodziny. Pomarańcze lubię. Czereśnie
uwielbiam. Jak dotąd wszystko się zgadza.
A wracając do tytułowego lichi – przed wyprawą do Australii to nie miałam okazji zjeść porządnego lichi. Pani na zajęciach powiedziała, że nie udało jej się dostać w sklepie, bo mieli jakieś, ale tak kiepskie, że nie warto brać ich, bo się tylko zniechęcimy, i nie będziemy mieć prawidłowego wyobrażenia o tym owocu. Przyniosła nam takie z puszki – ale to też nie to samo, i było takie sobie. Zostałam po zajęciach z uczuciem niedosytu i przekonaniem, że trzeba będzie ten owoc spróbować, jeśli tylko będzie okazja w dobrym kraju, gdzie toto rośnie.
A wracając do tytułowego lichi – przed wyprawą do Australii to nie miałam okazji zjeść porządnego lichi. Pani na zajęciach powiedziała, że nie udało jej się dostać w sklepie, bo mieli jakieś, ale tak kiepskie, że nie warto brać ich, bo się tylko zniechęcimy, i nie będziemy mieć prawidłowego wyobrażenia o tym owocu. Przyniosła nam takie z puszki – ale to też nie to samo, i było takie sobie. Zostałam po zajęciach z uczuciem niedosytu i przekonaniem, że trzeba będzie ten owoc spróbować, jeśli tylko będzie okazja w dobrym kraju, gdzie toto rośnie.
I się udało.
Leżały sobie w sklepie, wybrałam czerwone,
miękkie i dość duże – one są wielkości śliwek mniej więcej, brałam jak
największe. Spróbowałam…. Niebo w gębie. Bardzo słodkie, bardzo soczyste,
bardzo aromatyczne, owocowe, jednocześnie i słodkie i kwaśne i pełne smaku i
delikatny, miękki, biały miąższ. Soczyste tak, że zawsze się człowiek ufafluni
jedząc.
Uwaga.
Proszę nie kupować lichi w Polsce. Chyba, że wiecie
gdzie mają dobre lichi. Przeciętne lichi w Polsce są małe i zrywane
niedojrzałe, przeleżałe w skrzynkach w ładowni – mdławe i bez smaku. Ja ten
owoc jadłam w Polsce, po zajęciach z botaniki kupowałam ze dwa czy trzy razy, ale
to po prostu nie ma sensu. Jak ktoś wie gdzie są lichi sprowadzane szybkim
transportem i dojrzałe, to to ma sens. Nie wiem gdzie w Polsce można takie
kupić. Jeśli będzie jeszcze sezon na moim wylocie – to zabiorę trochę do Polski
stąd. Lichi podobno jest sezonowe, ale może jeszcze będzie. Wylatuję do Polski
za miesiąc i to z zimniejszego końca Australii. Cairns było jedno z
najgorętszych miejsc i tam już był sezon w pełni.
Dojrzałe lichi ma czerwoną skórkę, taką
troszkę kolczastą, skórka jest sztywna i twarda i cienka. Miąższ jest
mięciusieńki, a w środku twarda pestka. Duża, brązowa.
Scena rodzajowa:
Kupiłam całe kilo lichi. Częstuję „moich”
chłopaków (współspaczy z becpackersa w Cairns). Niemiec dziękuje, częstuje się
z przyjemnością, Polinezyjczyk (czyli prawie aborygen) patrzy nieufnie, ale
słysząc moje zachwyty jakie to dobre, i widząc entuzjazm Niemca – zainteresował
się:
- A co to?
- Lichi.
Polinezyjczyk patrzy nie zdecydowany na
miseczkę, w końcu niepewnie bierze jedno lichi w rękę.
- Nigdy nie jadłeś? – pyta Niemiec.
- Nie. – mówi Polinezyjczyk.
Wymieniliśmy z Niemcem zaskoczone spojrzenia.
Przecież to z jego kraju, nie z naszego, u nas nie rośnie, a my znamy ten owoc…
- To uważaj, jak będzie gryzł, bo w środku
jest pestka. Trzeba wypluć. – Zatroszczył się Niemiec.
Mnie zatkanie jeszcze przez dobrą chwilę nie
odeszło. Znam wszystkie choć trochę jadalne owoce mojego kraju. I sporo owoców
świata. Lichi…o kurcze…. Lichi jest
naprawdę popularne. O, kurcze…. Aborygeni są przesympatyczni. Ale czasem
potrafią zaskoczyć. Zresztą w międzykulturowym środowisku becpakerskim
zaskoczenia są na porządku dziennym.
Małpi banan
Małpi banan (monkey banan) – tak to nazywali w
Cairns, a ten sam banan w Sydney nazywa się słodki banan, czy banan cukrowy
(suger banan).
Krótszy niż zwykły, ale tak samo gruby, też
żółty. Skórka nieco cieńsza. Owoc w środku wygląda jak zwykły banan, może
ciutkę bardziej żółty. Smak: przypomina zwykły banan, tylko dojrzały, słodki i
jeszcze ma troszkę owocowej nuty. Bardzo dobry. Wolę niż zwykłe banany choć
różnica nie jest duża. Smak na tyle podobny, ze gdyby był pokrojony w sałatce,
na przykład z truskawkami (bardzo dobre połączenie na sałatkę, plus jeszcze
troszkę śmietany i jest pycha) – w sałatce małpi banan byłby chyba nie do
odróżnienia.
Główna różnica to to, że jest krótszy i nieco
bardziej owocowy w smaku.
Mango (dzikie)
Soczyste i słodkie, dużo bardziej niż mango
sklepowe. Drzewo mango (mangowiec) jest wielkie - jak widać na zdjęciu powyżej - obok sa latarnie przeciętnej wielkości, a drzewo dwa razy większe. Wyższe niż nasze typowe sosny. Niezłe, nie?
Podobno mango sklepowych jest kilka rodzajów.
Małe - są żywiczne (potwierdzam taki rodzaj,
jadłam);
Duże, prawie kuliste - nie mają żywicznej nuty
(potwierdzam, jadłam, nie mają, podobnie jak i dzikie nie mają), za to są
aromatyczne i słodkie
Podłużne – nie jadłam. Nie wiem. Ale może jeszcze zdążę zjeść, nim wrócę do Polski.
Na zdjęciach mango dzikie. W Cairns był sezon
w pełni, w zimniejszym Sydney i Melbourne albo właśnie się zaczyna, albo nie
rosną – jeszcze nie wiem…
Ciąg dalszy o owocach nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz