---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

czwartek, 27 grudnia 2012

Owoce tropików: Lichi, Małpi banan, i mango



Od kilku godzin jestem w Melbourne. Zdjęcia z drogi będą, jak zgram, tymczasem wrzucam reminescencje z Cairns: owoce tropików.


Lichi (czytaj LICZI)

Na botanice praktycznej (miałam taki, bardzo fajny, przedmiot na studiach) – na botanice praktycznej powiedzieli mi, że trzy najsmaczniejsze owoce świata to: pomarańcz, jabłko i lichi. Co oczywiście jest nieprawdą, bo według mnie trzy najsmaczniejsze owoce świata to pomarańcz, lichi i czereśnie. Nie przepadam za jabłkami, podobnie jak niektórzy inni członkowie mojej rodziny. Pomarańcze lubię. Czereśnie uwielbiam. Jak dotąd wszystko się zgadza. 
A wracając do tytułowego lichi – przed wyprawą do Australii to nie miałam okazji zjeść porządnego lichi. Pani na zajęciach powiedziała, że nie udało jej się dostać w sklepie, bo mieli jakieś, ale tak kiepskie, że nie warto brać ich, bo się tylko zniechęcimy, i nie będziemy mieć prawidłowego wyobrażenia o tym owocu. Przyniosła nam takie z puszki – ale to też nie to samo, i było takie sobie. Zostałam po zajęciach z uczuciem niedosytu i przekonaniem, że trzeba będzie ten owoc spróbować, jeśli tylko będzie okazja w dobrym kraju, gdzie toto rośnie.

I się udało.

Leżały sobie w sklepie, wybrałam czerwone, miękkie i dość duże – one są wielkości śliwek mniej więcej, brałam jak największe. Spróbowałam…. Niebo w gębie. Bardzo słodkie, bardzo soczyste, bardzo aromatyczne, owocowe, jednocześnie i słodkie i kwaśne i pełne smaku i delikatny, miękki, biały miąższ. Soczyste tak, że zawsze się człowiek ufafluni jedząc.



Uwaga. Proszę nie kupować lichi w Polsce. Chyba, że wiecie gdzie mają dobre lichi. Przeciętne lichi w Polsce są małe i zrywane niedojrzałe, przeleżałe w skrzynkach w ładowni – mdławe i bez smaku. Ja ten owoc jadłam w Polsce, po zajęciach z botaniki kupowałam ze dwa czy trzy razy, ale to po prostu nie ma sensu. Jak ktoś wie gdzie są lichi sprowadzane szybkim transportem i dojrzałe, to to ma sens. Nie wiem gdzie w Polsce można takie kupić. Jeśli będzie jeszcze sezon na moim wylocie – to zabiorę trochę do Polski stąd. Lichi podobno jest sezonowe, ale może jeszcze będzie. Wylatuję do Polski za miesiąc i to z zimniejszego końca Australii. Cairns było jedno z najgorętszych miejsc i tam już był sezon w pełni.

Dojrzałe lichi ma czerwoną skórkę, taką troszkę kolczastą, skórka jest sztywna i twarda i cienka. Miąższ jest mięciusieńki, a w środku twarda pestka. Duża, brązowa.




Scena rodzajowa:
Kupiłam całe kilo lichi. Częstuję „moich” chłopaków (współspaczy z becpackersa w Cairns). Niemiec dziękuje, częstuje się z przyjemnością, Polinezyjczyk (czyli prawie aborygen) patrzy nieufnie, ale słysząc moje zachwyty jakie to dobre, i widząc entuzjazm Niemca – zainteresował się:
- A co to?
- Lichi.
Polinezyjczyk patrzy nie zdecydowany na miseczkę, w końcu niepewnie bierze jedno lichi w rękę.
- Nigdy nie jadłeś? – pyta Niemiec.
- Nie. – mówi Polinezyjczyk.
Wymieniliśmy z Niemcem zaskoczone spojrzenia. Przecież to z jego kraju, nie z naszego, u nas nie rośnie, a my znamy ten owoc…
- To uważaj, jak będzie gryzł, bo w środku jest pestka. Trzeba wypluć. – Zatroszczył się Niemiec.

Mnie zatkanie jeszcze przez dobrą chwilę nie odeszło. Znam wszystkie choć trochę jadalne owoce mojego kraju. I sporo owoców świata. Lichi…o kurcze….  Lichi jest naprawdę popularne. O, kurcze…. Aborygeni są przesympatyczni. Ale czasem potrafią zaskoczyć. Zresztą w międzykulturowym środowisku becpakerskim zaskoczenia są na porządku dziennym.


Małpi banan






Małpi banan (monkey banan) – tak to nazywali w Cairns, a ten sam banan w Sydney nazywa się słodki banan, czy banan cukrowy (suger banan).



Krótszy niż zwykły, ale tak samo gruby, też żółty. Skórka nieco cieńsza. Owoc w środku wygląda jak zwykły banan, może ciutkę bardziej żółty. Smak: przypomina zwykły banan, tylko dojrzały, słodki i jeszcze ma troszkę owocowej nuty. Bardzo dobry. Wolę niż zwykłe banany choć różnica nie jest duża. Smak na tyle podobny, ze gdyby był pokrojony w sałatce, na przykład z truskawkami (bardzo dobre połączenie na sałatkę, plus jeszcze troszkę śmietany i jest pycha) – w sałatce małpi banan byłby chyba nie do odróżnienia.



Główna różnica to to, że jest krótszy i nieco bardziej owocowy w smaku.



Mango (dzikie)



Soczyste i słodkie, dużo bardziej niż mango sklepowe. Drzewo mango (mangowiec) jest wielkie - jak widać na zdjęciu powyżej - obok sa latarnie przeciętnej wielkości, a drzewo dwa razy większe. Wyższe niż nasze typowe sosny. Niezłe, nie?

Podobno mango sklepowych jest kilka rodzajów.
Małe - są żywiczne (potwierdzam taki rodzaj, jadłam);
Duże, prawie kuliste - nie mają żywicznej nuty (potwierdzam, jadłam, nie mają, podobnie jak i dzikie nie mają), za to są aromatyczne i słodkie
Podłużne – nie jadłam. Nie wiem. Ale może jeszcze zdążę zjeść, nim wrócę do Polski.

Na zdjęciach mango dzikie. W Cairns był sezon w pełni, w zimniejszym Sydney i Melbourne albo właśnie się zaczyna, albo nie rosną – jeszcze nie wiem…

Ciąg dalszy o owocach nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz