Dziś była
akcja kleszcz 2.
Coś miał
szyi, a nie wiedziałam: co. Wyczułam głaszcząc. Oczyma duszy widziałam, jak go kładę
pod lampę, a on sobie daje oglądać szyję po poprzednim wyciąganiu... No, ale cóż. Obchód lekarski trzeba zrobić. Pacjent miał zabieg, to trzeba objerzeć, jak się goi, to zrobię od razu dwa w jednym. Nieważne, że pacjent ma 4 nogi i łapie myszy. Pacjent, to pacjent.
Dał sobie obejrzeć. Dał
z jednej strony, tej poprzedniej. I z drugiej, gdzie wyczułam nowy obiekt.
Obiektu już nie było, może sobie wydrapał, zwłaszcza, że to nie było
kleszczo-kształtne, tylko jakieś takie inne, miększe, ale kawałek dalej zobaczyłam wędrujące po futrze zwierzątko
z czerwoną pupką. Znowu. Kleszcz zwierzęcy. Zdjęłam. Kot leżał. Grzecznie. Dawał się
obmacywać. Kot, który jest raczej niedotykalski, dawał sobie pogmerać w futrze,
kawałek po kawałku. Lekko mruczał. Leżał spokojnie i luźno. Bez trzymania.
Skończyłam macać – wstał i poszedł. On tak ma w zwyczaju, że na kolana to na 3 sekundy, a potem to wstaje i idzie. Tym razem leżał dużo dłużej i to praktycznie bez trzymania. Wstał jak przestałam patrzeć w futro, a już tylko głaskałam.
I ktoś mi
wmówi, że on nie rozumie?
Co tam nie rozumie, mądry jest. Czasem zwierzęta dobrze wiedzą, o co chodzi.
OdpowiedzUsuńPiękne. :)
OdpowiedzUsuńTomasz