Mała czarna Koteczność obleciała dookoła dom, ale w smyczce,
nie puściłam miastowego kota luzem tak od razu. Koteczek prowadził, ja szłam
(lub biegłam) za nim. Jak chciałam wziąć na ręce, to warczał i syczał na mnie.
Wcześniej tak nie robił. Wyraźnie mu się podobało na wsi i nie życzył sobie by
przerywać. Trochę zabawnie było jak zaczynał swój bieg „hopa-hopa”. Jak nie
nadążyłam za jego „hopa”, to kotencja miał gwałtowne zatrzymanie…. Głupio,
zwłaszcza jak przeskakiwał kolczastą gałąź i zatrzymanie wypadało nad gałęzią…
Trochę mi się nudziło tak chodzić za kotem, bo spacer trwał
ponad dwie godziny, więc sobie przyniosłam z domu aparat fotograficzny i
telefon. Odwaliłam zaległe rozmowy, porobiłam kotu zdjęcia. Jak kot syczy, to nie
brałam na ręce, tylko przywiązałam do krzaka i poszłam po te rzeczy. Wróciłam
po krótkiej chwili (kota nie wolno zostawiać przywiązanego bez dozoru, bo nie
ma się jak bronić), ledwo się raczył na
mnie obejrzeć, bo obok na krzaku były SIKORKI. I ćwierkały! I on je obserwował.
I nie miał czasu.
Nie minęło 24 godziny jak kotencja paradował z wysoko
uniesionym ogonem (oznaka dobrego humoru u kota. Kot niepewny przyczaja się,
ogon chowa pod siebie i stoi na niskich łapach). Wyraźnie mu dobrze na wsi.
Ładnie mu w czerwonych szelkach :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
W.
Witam!
OdpowiedzUsuńFajny mieliście pomysł oboje, by wyjechać na wieś i tam witać wiosnę. Kitek szybko się na pewno oswoi i pozna okolice i może też piękną kocią dziewczynę. Wtedy szelki nawet takie piękne już nie będą potrzebne. Miłość i wolność biegania gdzie się chce skuteczniej go będą trzymać przy domu niż smycz. Miłego wypoczynku Wam obojgu życzę.