---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

poniedziałek, 8 września 2014

Norwegia - dzień 1

 Przyleciałam planowo, z Modlina do Oslo Rygge.
Nie wiedziałam, gdzie dokładnie ląduję, bo na mapie nie oznaczyli lotniska. Miałam ze sobą mapę i wypytałam sąsiada. Wiedział, gdzie jest lotnisko. Ono jest w szczerym polu, nic tam nie ma, ani chałupki, ino baza wojskowa. Najbliższe miasteczko nazywa się na literę H i jest ok 3 km dalej, a Rygge, jest jeszcze kawałek dalej za torami (i jest mniejsze niż miasteczko na H). Tak, żeby się nie myliło....

Zaletą ogromną lotniska jest to, że jak się okazało - leży 2 km od jeziora!!!. Co prawda nie ma letko - dojść w linii prostej się nie da, około 5 km wychodzi najkrótszą drogą, bo trzeba obejść bazę wojskową, czy teren lotniska czy inne takie. Moja droga niestety... nie była najkrótsza.

O, Blondynko! Nie wiedziałam, że autostrady są osiatkowane. Szłam sobie poboczem (czego podobno nie wolno, ale szłam szybko) i liczyłam na to, że skoro weszłam za płot bez problemu na zjeździe, to i bez problemu na najbliższym zjeździe zza niego wyjdę.

O, naiwnoości!

Cholerny płot ciągnął się i ciągnął i przy najbliższym zjeździe nie miał żadnego zejścia. Niosłam cholernie ciężki plecak, 23 czy 24 kg, był tak ciężki, że jak przepakowałam podręczny do dużego, to już nie byłam w stanie go podnieść sama z ziemi i zarzucić. Musiałam go wciągnąć na pieniek. Gdybym postawiła na autostradzie, to bym nie założyła. Więc szłam. I szłam. I szłam, bez przystanku, bo bym nie wstała. I szłam. Kręgosłup bolał coraz mocniej. Pojawiło się bagienko przy drodze. może się uda, cholerny płot się odsuwa... ale nie, jest dalej cholerny płot. Jakaś górka, może na nasypie nie postawili? Nie, nie postawili, wspięłąm się tam z tym plecakiem (nie zdejmując twardo). Nie postawili. Postawili za nasypem... Blać! Blać! Doszłam do kolejnego zjazdu. Zejścia nie było....

Zatrzymałam się. Nie było sensu iść dalej. Obok śmigały samochody. Byłam w pułapce.
Płot nie do sforsowania, dużo wyższy ode mnie, dołem może mysz może się prześlizgnie, mój kot pewnie już nie, ja na pewno nie. Czy mam 24 kg przerzucać po kawałku górą? I sama przeleźć? Wysokie to w cholerę.
Rozejrzałam się. Po drugiej stronie przejazdu autostrady była furtka. Ale przejść do niej bym musiała przez pasy autostrady na żywca. Z plecorem. Pięknie.

Oparłam wór o balustradki autostrady, odpoczywałam z plecakiem na plecach, ale nieco podpartym i obserwowałam ruch. Miałam do wyboru dygać nazad wzdłuż autostrady z tym plecorem, albo lecieć przez pasy na żywca. Piękny wybór... Co by tutaj... W sumie....Ruch nie był aż taki duży.

Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na skakanie z plecakiem przez płotki.

Furtka okazała się zamknięta...

Nie, żartuję. Była otwarta. Jezu, na szczęście... Ulżyło mi ogromnie. Wylazłam z cholernym worem na górę, na kładkę nadautostradową i przeszłam w stronę jeziora. Uff...

Teraz rozumiem, czemu w miasteczku jak mówili mi o pierwszej krzyżówce z autostradą to pokazywali ręką nie w stronę autostrady, a w stronę równoległej drogi lokalnej położonej po stronie przeciwnej od jeziora. Po prostu z lokalnej był przejazd w stronę jeziora, a z autostrady nie.
Łoj.

Nigdy więcej autostrad.

Doczłapałam nad wodę, wyszłam na piewrszy spokojny cypelek z miarę z dala od ludzi i padłam. Rozbiłam namiot, jak poleżałam i odpoczełam. Woda jeziora była 5 kroków od namiotu. Zjadłam, wypiłam i padłam. Już było blisko wieczora.

 Nad ranem obudził mnie dziwny dźwięk. Coś jakoś dziwacznie chlupało. Wypełzłam ze śpiwora. Poranna lekka falka chluptala na kamieniach porozrzucanych tu i ówdzie przy brzegu. W szparach między kamieniami bulgotało gd fala wracała. Zabawne. Zastanawiam się czy dam radę spać w takiej "muzyce", czy przenosić się trochę dalej od wody. Uznałam, że dam radę przy tym spać. Więcej mnie nie obudziło, choć zdarzało się że jeszcze parę razy w czasie wyjazdu słyszałam ten śmieszny dźwięk.

W sumie, to powiem Wam szczerze, trochę ciągnęło zimnem od tej wody. Przy namiocie to zakładam polar i długie spodnie. Jak się miałam pogrzać, to szłam parędziesiat metrów w głąb lądu na polankę i się opalałam. Zwykle tam jadłam śniadanie rozciągnięta na karimacie, z pniem brzozy pod głową.
Ale obserwacja fali, mgieł, szum wody, wprost z namiotu, tak, wystarczy rozsunąć wejście - to było bezcenne. Podobało mi się ogromnie. A śpiwór to ja mam bardzo ciepły. Nie przestawiłam namiotu. Przez cały wyjazd.

Dalej będzie o grzybach, gazie, rybach i bobrze. Ale to już w kolejnych odcinkach.


Linia brzegowa Polski, a na następnym druga strona Bałtyku.


Lokalna autostrada. Zwróć uwagę na płoty na poboczach.

Furtka w płocie - moje zbawienie.

Cholernie ciężki plecak (24 kg)

"Moje" jezioro.

Widok z namiotu.

3 komentarze:

  1. miasteczko nazywa sie Halmstad--stoisiermingi-czyli siatki o ktorych pisalas są niezbedne--przy szybkosci 120km/h nie chcialabys spotkac sie na drodze z np łosiem,jeleniem czy Polakiem po imprezie w lesie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce też się jeździ 100 a siatek niet. Spotkać nadal bym się nie chciała z jelonkiem.

      Usuń
  2. I to wlasnie dlatego,aby Lila nie spotkala jelonka-ktorych jest tutaj bardzo duzo-momtuje sie siatki i ekrany

    OdpowiedzUsuń