Grzyby jak wściekłe.
W lesie, na trawnikach, w szuwarach, w WODZIE - jak na zdjęciu poniżej, to w jeziorze, parę kroków od namiotu, między zatoczką gdzie łowiłam, a zatoczką gdzie się myłam. Jakieś szaleństwo.
Na przedostatnim zdjęciu bramka z autostrady - z góry fotografowałam, z kładki. Poniżej zdjęcie z tego samego miejsca, tylko najechałam zumem - przed furtką rosło kilka dorodnych prawdzików. Tak przy autostradzie.
Aż żal, że w wersji surviwalowej to nie ma ich jak przechować. Zabrałabym do Polski.
Jutro napiszę o żarciu survivalowca. W końcu wyjechałam zaopatrzona tylko w skrobię, trochę mleka w proszku, olej do smażenia i sól. I dwie czekolady ratunkowe na czarną godzinę. Mięso miałam sobie upolować, a witaminy uzbierać. Jutro zdjęcia :-)
Cóż za klęska urodzaju! Grzybobranie w Norwegii zawsze zaskakuje ilością sztuk :))
OdpowiedzUsuń