---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

piątek, 28 września 2012

Opera toaletowa - w trzech aktach

Bilet podobno kupiony, ale jeszcze nie przyszedł - więc sobie czekam. Jestem trochę zmęczona myśleniem o Australii, wyjeździe, locie, kwitkach, pakowaniu, przygotowaniach. Dziś zrobię sobie urlop.

Będzie o kocie.
Osoby wrażliwe, lub właśnie jedzące posiłek - grzecznie uprzedzam, że może warto przerwać czytanie, albowiem będzie o kupie i tym podobnych.

Preludium
Koteczek jest teraz ze mną w mieście. Do kuwetki trafia, bo on schludny jest. I mimo, że 4 miesiące załatwiał się na wsi na zewnątrz - to nie miał kłopotów z wdrożeniem się w kuwetkę po powrocie.


Akt 1
Kot coś szurał i mnie obudził. Wstaję, kot się kręci w stronę łazienki. Zaglądam do kuwety. Bosz... Sraczunia, ale jaka.... Masakra. Dobra, przyznaję się bez bicia, wieczorem zastanawiałam się czy już zmieniać żwirek na nowy, bo mało jest, czy jeszcze poczekać. Stosuję silikonowy, taki co się zmienia raz w miesiącu. On świetnie wchłania zapachy, nic nie śmierdzi. Wywala się tylko grubsze kawałki łopatką i można do kibla. I dlatego  pod koniec miesiąca żwirku jest mało, bo tą łopatką to zawsze się i trochę żwirku wywali. A jednak "czebabyło" zmienić wczoraj....

On się bardzo starał zagrzebać. Zrobił co mógł w kuwecie, żeby posprzątać. Czego się nie dało w kuwecie, to posprzątał przed kuwetą, i trzeba oddać kotu honor - naprawdę starannie się wyczyścił i już poza łazienkę praktycznie nie wyniósł. Doceniłam. Widać było, że robił co mógł.

Kotu było wyraźnie głupio (on się chowa po kątach jak się wstydzi), mi też było głupio, że mu za mało piasku dałam.

Podłogę wytarłam i umyłam (papierowymi ręczniczkami, żeby to od razu wywalać). Zawartość kuwety wywaliłam do kibla, tylko w paru porcjach spuszczać trzeba żeby się nie zatkało. Wytarałam, wstawiłam wodę żeby wyparzyć, bo w końcu - nie wiem przecież skąd ta sraczka, to lepiej wyparzyć.

Akt 2.
Kot zniknął. Skoro i tak czekam, aż wyschnie kuweta, to poszłam zobaczyć co robi, bo mi go żal było, że tak się wstydzi. Kot usadowił się na jednym z łóżek, co to na nim lubi siadywać, bo spokój ma. Na zwiniętej kołdrze lubi najbardziej, bo miękko ma.
Usiadł. I siedzi. Pogłaskałam. Siedzi. Wstał. I....  zaczął zagrzebywać.....

Wielka mokra plama. Zdążyłam ściągnąć narzutę i kołdrę, zanim doleciało do materaca.

To nie było posikiwanie ze złości. To było wielkie, regularne siku. Ogromniaste. On po prostu obudził mnie, bo kuweta pełna i potrzebował siku, a nie miał gdzie zrobić. A pańcia co? A tu cackanie, wyparzanie, i kocina nie doczekał. Nie krzyczałam na kota, absolutnie, przecież nie jego wina.

Zabrałam się za pranie kołdry i koca, żeby spłukać chociaż to najbardziej przesikane.
Ale to jeszcze nie koniec...

Akt 3
Kuweta wyschła, otworzyłam żwirek i sypię.... A żwirek normalnego zamiast gruboziarnistego, białego - błękitny i jakiś taki drobny, wręcz aż pylisty, wzbijający się. Mi było nieprzyjemnie grzebać żeby go równo rozsypać (wyrównanie jest wygodne, bo łatwo widać czy kot był w kuwecie czy nie; a nie trzeba robić poszukiwań łopatką). Kotu pewnie też nie fajnie wzbiajać taki kurz w powietrze przy grzebaniu. No i pytanie za sto punktów - czy on będzie chciał w takie barachło sikać, zwłaszcza że właśnie świeżo była niemiła wpadka z kuwetą i w dodatku znalazł wygodną kołderkę do sikania? Oczywiście na odpowiedź na to pytanie czekałam dobę, bo kot przeca był świeżo wysiusiany i wykupkany. A drugą dobę, by wiedzieć, że na pewno kuweta z tym syfiastym piaskiem też działa.

W sklepie po długich (ale życzliwych) dyskusjach zgodzili mi się pozostałe dwie paczki niebieskiego żwirku wymienić. Ciekawe, bo trzecia paczka w zapasie, ta sama firma, była normalna, biała.

Epilog
A skąd właściwe ta sraczka? Doszłam skąd. Chodzi o jogurt - ale kot po jogurcie zawsze czuł się dobrze, i chętnie i dużo zjadał. Tia.... tylko, że tym razem to był jogurt...  śliwkowy.... otrębami....

(Mnie jakoś ten zestaw kompletnie nie rusza i jadłam bo smaczny, ale gdyby przypadkiem ktoś nie wiedział - na sporo ludzi działa przeczyszczająco.)

Gdybym nie dała tego jogurtu  - nie byłoby problemu, piasku w kuwecie by wystarczyło.
Gdyby było dużo piasku - nie byłoby problemu, kot dałby radę zagrzebać i miałby dość sypkiego by dosikać do tego.
Ale zbitka dwu (moich) błędów to za dużo na jednego małego kota.

A ja teraz bujam się z praniem kołdry i koca. Do pralki mi nie wchodzą, bo za duże. I jeszcze nie grzeją kaloryfery, pranie sługo schnie - te zaprane fragmenty są trzeci dzień wilgotne.  Chyba stanie na oddaniu do pralni. Za cenę takiego prania w pralni spokojnie można kupić 3 żwirki i jeszcze trochę forsy zostanie.  Nie należy żałować kotu żwirku.













2 komentarze:

  1. Oj, nie trzeba. W ogóle, dochodzę do wniosku, że w życiu na tego typu "oszczędzaniu" zazwyczaj się traci.
    A rozumiesz teraz może, co ja miałam z kotem, jak mi w ciągu 12 dni 15 razy zsikał się na różne łóżka, kołdry i materace i raz zrobił kupę - też na łóżko? Cierpliwości po czymś takim - zero.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, oszczędzać to warto tylko tam gdzie warto. Kołdrę też oddałam do pralni, cena tej zabawy przerosła już 5 żwirków - opakowań na miesiąc....

      Usuń