Kupiłam dziś krzemień pasiasty - nasz orygialny, polski kamień, co to w okolicy Gór Świętokrzyskich występuje i tylko tam i nigdzie na świecie - na prezenty do Auuustralii. Zrobię kilka par kolczyków, może jakieś breloczki. Mam też parę nie wierconych bryłek z ładną pasiastością, tak po prostu do leżenia na paterze czy stawiania na kominku.
Wezmę też bursztyny, co prawda do żadnego sklepu nie chce mi się tłuc, ale jak przegrzebię moje zapasy kamienno - jubilerskie na dnie szafy, to bursztynów tam powinno być trochę, bo lubię ten "kamień".
Macie pomysł co jeszcze nadaje się na prezenty z Polski, takie drobiażdżki, co to w samolot można wziąć i tubylców z wdzięcznością obdarować? Teraz po EURO to dobry moment na kupowanie gadżecików powinien być. Tylko co by to mogło być i gdzie to kupić.
(Jedzenie ani picie nie wchodzi w grę, są bardzo surowe przepisy wwozu)
----
Dawno nie było o kocie, prawda? Bosz.. ale mi dał popalić przez ostatnie dwa dni. A raczej dwie noce. Opera toaletowa w trzech aktach, i to wszystko moja wina była, pewien udział miał w tym jogurt śliwkowy, ale sam jogurt to by nie wystarczył do zrobienia sajgonu. Tam było kilka stopni absurdu i nawarstwienia błędu. To na oddzielny post. Dziś już padam na twarz. Schodzi ze mnie napięcie po tym wariackim rezerwowaniu biletów. Jutro ma być kupiony. Pochwalę się jak dostanę. Pewnie jak się obudzę, to już będzie, bo w Australii będzie już po południu, a to australijski e-bilet.
Wezmę też bursztyny, co prawda do żadnego sklepu nie chce mi się tłuc, ale jak przegrzebię moje zapasy kamienno - jubilerskie na dnie szafy, to bursztynów tam powinno być trochę, bo lubię ten "kamień".
Macie pomysł co jeszcze nadaje się na prezenty z Polski, takie drobiażdżki, co to w samolot można wziąć i tubylców z wdzięcznością obdarować? Teraz po EURO to dobry moment na kupowanie gadżecików powinien być. Tylko co by to mogło być i gdzie to kupić.
(Jedzenie ani picie nie wchodzi w grę, są bardzo surowe przepisy wwozu)
----
Dawno nie było o kocie, prawda? Bosz.. ale mi dał popalić przez ostatnie dwa dni. A raczej dwie noce. Opera toaletowa w trzech aktach, i to wszystko moja wina była, pewien udział miał w tym jogurt śliwkowy, ale sam jogurt to by nie wystarczył do zrobienia sajgonu. Tam było kilka stopni absurdu i nawarstwienia błędu. To na oddzielny post. Dziś już padam na twarz. Schodzi ze mnie napięcie po tym wariackim rezerwowaniu biletów. Jutro ma być kupiony. Pochwalę się jak dostanę. Pewnie jak się obudzę, to już będzie, bo w Australii będzie już po południu, a to australijski e-bilet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz