---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

piątek, 1 lutego 2013

Latanie po włosku



Mój samolot drugi nie złapał lotu numer trzy, tego ostatniego do Polski. 

A wszystko przez uprzejmość. Bo leciałam trzema samolotami. Dwa długie loty: Australia – Emiraty i Emiraty – Europa, i zawsze są co najmniej dwa długodystansowe, bo raz trzeba się zatrzymać po paliwo, plus jeden krótki dolot po Europie. Długie loty w Abu Dabi czekają na siebie: generalnie zlatuje się  wszystko ze wschodu (z Australii, z Tajlandii, z Nowej Zelandii), tu się tłum kokosi i przesiada. I stadko samolotów rozpryskuje się na zachód, do różnych miast Europy. Te samoloty długodystansowe generalnie na siebie czekają, żeby wszyscy przylecieli i się przesiedli.  I mój drugi samolot czekał na pasażerów, żeby zdążyli się przesiąść. I pasażerowie z innych samolotów z innych kierunków, co mieli tak ja lecieć przez Abu Dabi do Milanu, to niektórzy mieli opóźniony lot, więc mój drugi samolot na nich czekał. I się opóźnił. Tak się opóźnił, że nie łapał mojego trzeciego samolotu. A mój trzeci samolot już nie był taki uprzejmy i nie czekał. Bo to tylko dolot po Europie, a nie długodystansowiec, co rzadko kursuje. I tak moja podróż wydłużyła się ponad 30 godzin.
 Wizja przesiadki w Milanie budziła we mnie zgrozę. Pamiętacie co się działo na przylocie w tamtą stronę? Wyszłam wtedy niechcący poza lotnisko, po GODZINIE szukania JAKIEJKOLWIEK informacji. Nigdy więcej przesiadek w Milanie. Planowałam uczepić się załogi i trzymać kurczowo za frak i iść za nimi krok w krok, nawet jakby protestowali. Odsyłali mnie do personelu naziemnego, co będzie w wejściu samolotu, po otwarciu. Dobrze, dobrze, ale czy możecie im po angielsku wytłumaczyć moją sytuację, że jestem spóźniona na przesiadkę i poszukuję połączenia? Żebym nie ja im tłumaczyła, tylko wy? Bardzo proszę… Bo po ponad 20 godzinach lotu to angielski mi szwankuje i mogę nie być dość sprawna by się dogadać. Nie protestowali, dopilnowali przekazania mnie, dali kocyk i wodę w łapkę, żebym sobie wzięła i komfort względny miała, skoro mam jeszcze tu czekać.
I obsługa naziemna mnie zaskoczyła. Etihad (czyli moja linia) miał przy gotowaną panią, z kartką z moim nazwiskiem, która stała przy drzwiach samolotu żeby mnie przejąć. Przygotowaną wcześniej, niezależnie od tego że gadałam z załogą. Ta procedura, jak się okazuje, jest automatyczna – jak klient gubi połączenie, bo się spóźnia samolot, a w systemie ma loty na jednym bilecie - to linia go przejmuje i kieruje. Nie musi sam ganiać po lotnisku i szukać biureczka z właściwą panią i właściwą linią, albo reklamacją czy tranzytem.(wyobrażacie sobie coś znaleźć na włoskim lotnisku? Bu ha ha). Leciałam najbliższym kolejnym samolotem, czekania dodatkowe 4 godziny. Pani miała w łapce wydrukowany bilet dla mnie, i wszytko wyjaśniła, co gdzie, kiedy, spytała czy chcę może odebrać bagaż główny, czy bagaż ma się sam przesiąść (nie chciałam nic odbierać, ja nie chcę nic robić na włoskich lotniskach). Uparłam się by mnie odprowadziła pod bramkę, a na próby pani zostawienia mnie i pokierowania mnie po znaczkach reagowałam stanowczym protestem. Nie, nie, nie, ja się tu już raz zgubiłam, nie trafię, proszę mi pokazać bramkę.

Całość podróży ponad 30 godzin.
Ale nie było źle. Miałam szczęście i w pierwszym samolocie, najdłuższym, trafiło mi się puste miejsce obok, więc nie dość, że miałam pod oknem (zdjęcia jak miód! Przywaliłam ponad 1000 zdjęć Australii z lotu ptaka), to jeszcze cała dwuosobowa „kołyska” była moja. Główkę se oparłam o podłokietnik pod oknem, skuliłam w kłębuszek, i stópki dałam na drugi podłokietnik, żeby były w górze, to nie puchną aż tak. Tylko czasem pani stewardesa budziła mnie niechcący, jak mi przykopała w stópki wózkiem. Dało się żyć. I przypadało na noc australijską, lecieliśmy głównie nad nudnym i ciemnym oceanem (Australia z lotu ptaka była tylko przez 3 godziny na początku) – to i miło się wyspałam.
Drugi samolot nie był taki miły, już miałam towarzysza, więc wszystkie godziny były na siedząco, ale tyle dobrze, że szczupłego Włocha. Współczuł mi przesiadki w Milanie, bo znał sytuację na włoskich lotniskach, to włoskie zorganizowanie i porządek… „To typowe dla Włochów” – powiedział z uśmiechem jak opowiedziałam o mojej pierwszej przesiadce tam i szukani bramki   Nie wypoczęłam, ale i nie były to tortury – tak jak w pierwszej podróży, gdzie do Australii to trafił mi się olbrzymi, gruby Libańczyk, i w efekcie siedziałam i przytulona i bardziej niż chciałam i trochę krzywo, bo on się nie bardzo mieścił. Do kompletu usiłował mnie klepać po kolankach, ale z uśmiecham a stanowczo położyłam jego rękę z powrotem na jego własnym kolanie. Potem nieopatrznie spytał mnie o zawód i… już nie usiłował mnie poklepywać. He, he. Milutko. Ale ciasno było. Natomiast tym razem, ze szczupłym Włochem to się nawet dawało trochę podkulić nogi czy na pół zwinąć i mieściliśmy się obok sienie oboje trochę zwinięci (chyba też go tyłek bolał od siedzenia).
Podobno ta arabska linia ma o dwa cale szersze siedzenia – nie wiem, nie mam wyczucia, ale generalnie i tak jest ciasno i marnie – jakby w ciasnej klatce usiąść na krzesełku i siedzieć 20 godzin. Najpierw  zaczęłam siedzieć bokiem, bo już za bardzo bolał mnie ogonek. A w Milanie to po prostu leżałam na podłodze, na kocyku, z nóżkami na plecaku robiąc wiochę na międzynarodowym lotnisku. O trzech kolejnych godzinach siedzenia w  ramach dolotu do Polski myślałam z obrzydzeniem. O wstaniu też myślałam z obrzydzeniem, byłam mocno zdechła, ale na szczęście ludzie tu w Milanie generalnie nie są jakoś specjalnie zdziwieni leżącymi zwłokami. Nawet jak by byli, to chromolę. Naprawdę. Póki tylko patrzą a nie sadzają czy nie gadają – to mi rybka. 30 godzin podróży robi swoje.
Nie udało mi się wyprosić jakiś bonusów w stylu zmiana klasy na biznesową w tym spóźnionym samolocie, ale… ale pogadałam z panią na bramce. Widziała moje nazwisko jak odprawiała poprzedni samolot, ucieszyła się że trafiłam, jestem, i bezpiecznie wracam. Współczuła liczby godzin, zwłaszcza, że się wydłużyły bez mojej winy, i…i…  znalazła mi takie miejsce, że miałam obok siebie miejsce wolne. J  Więc znów mogłam się położyć. I chwała Bogu, bo siedzieć to ja już nie bardzo byłam w stanie. Po prostu zwyczajnie bolał mnie tyłek. Pod koniec tego drugiego lotu to już po prostu bardzo.

Scenka rodzajowa:
A przy odbiorze bagażu było zabawnie. Bo plecak znalazłam, rzeczywiście razem ze mną przyleciał, nie pojechał zwiedzać innych kontynentów, co się zdarza, zwłaszcza na włoskich lotniskach…  Złapałam plecak i rozglądam się gdzie jest wyjście i moi oczekujący. Obsługa się zainteresowała czego szukam. Wyjścia głównego szukam i moich ludzi. To tutaj, jest w tej chwili otwarte tylko jedno, więc moi mogą być tylko tam. Good. W tym momencie wzrok pana padł na mój bagaż.
- O matko! – wyrwało mu się. Z bagażu zwisał doklejony długaśny języczek z wypisanymi wszystkimi kodami lotnisk pośrednich, gdzie w czasie tej podróży mój bagaż „sam” się przesiadał. Oczy pana lotniskowego były okrągłe z wrażenia:
- Skąd…. skąd pani leciała ?!
Boże mój. Ja tylko z Sydney. A ta dodatkowa karteczka to dlatego że trzeci samolot się spóźnił i leciałam czwartym. No normalnie, nie? Najkrócej jak się dało. Teraz już będzie lepiej latać od tego roku bo będą długodystansowce z Warszawy więc nie będzie małej przesiadki w Europie, a tylko jedna u Arabów lub w Azji. Ale jak kupowałam bilet to jeszcze nie było tych połączeń, dopiero miały się zacząć.
W autobusie z lotniska do domu stałam. Obaj przyprowadzający mnie panowie usiedli, ja grzecznie odmówiłam. Stanowczo – siedzieć – JA - NIE. NIE. Żadnego siadania.






 Gdy weszłam do domu – byłam ciekawa co kot. A kot zdębiał. Wmurowało go. Nie obraził się (jak zwykle robią koty). Po prostu nie mógł uwierzyć. A pierwszą noc przespał na mnie (polubił leżenie na mnie a przytył, i skurczybyk zrobił się ciężki. Żeby go nie przestawiać obok to czeka z włażeniem na człowieka aż ten zaśnie i budzi mnie takie uczucie przyduszenia.) i nie odstępował mnie na krok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz