Miałam ci ja odnieść mój sprzęt komputerowy na Łuczelnię co by mi go "tylko spisali".
Oczywiście chcieli mi zabrać. Bez uprzedzenia. Wybroniłam się. "Ale pani zostawi do jutra".
Dobra, cóż robić, inwentaryzacja, zostawiłam. Poszłam spać na działkę, żebym blisko miała odebrać jutro. Skosiłam trawę, wypieliłam grządkę. Czekam następnego dnia. Uporządkowałam gałęzie. Dzwonię.
"Dziś nie będzie, bo ta pani już poszła, a w ogóle to tu nie wchodziłyśmy, ale jutro będzie na pewno, już od rana"
Grrrr. Poszłam do domu. Spędziłam wieczór na dawno odkładanych pracach krawieckich.
Rano dzwonię - tak, jest, mogę odebrać.
Przyjeżdżam ci ja na Łuczelnię. Odpalam lapka na kolanach, bo coś jeszcze chcę druknąć, a tutaj... nu nu. Kompik się wywala na dzień dobry. Nie przyjmuje hasła. A dobre wpisuję. Pisze, że domena nie działa. Nic nie kumam. Biorę pod pachę i idę do lekarza, to jest do informatyków.
Komp zapłakał że głodny i zgasł.
Informatyk wciska mu w tyłeczek różne zasilacze (przyszłam bez) i coś nie chce działać.
- Ale wie pan co, ten domowy to wygląda jak ten pierwszy. Może chwilę się pomodlić i jeszcze go raz spróbować podłączyć.
Informatykowi skończyły się już końcówki zasilaczy, złapał za ten pierwszy. Wetknął, odpalamy.
- Wie pani co, może faktycznie czasem warto się pomodlić - powiedział informatyk - komp odpalił.
Odpalił, postartował, po czym machnął niebieskim ekranem i się wywalił ostatecznie.
Nawet nie zdążyłam się poskarżyć jak on nie przyjmuje mi hasła.
Panowie zrobili szybki konsylium - "pani zostawi. Zapuścimy mu skanowanie".
Zostawiałam - i kolejny dzień spędziłam bez kompa. Opryskałam drzewa na działce przeciw robakom, i skróciłam sobie spodnie. Artykuły do napisania jak leżały, tak leżą. Komp leży u informatyków.
Przychodzę po skanowaniu - ale wie pani, nie udało się, nadal się nie otwiera, niech go pani jeszcze zostawi , my mu pogrzebiemy. A jak się nie uda takim lżejszym grzebaniem, to reinstalacja.
Kolejny wieczór z igłą i nitką, kolejne roboty krawieckie, bardzo udane. Na stacjonarce co jej prawie nie używam ,odpaliłam moje archiwalne dyski, i odgrzebałam artykuły, co mam je skończyć pisać. Drukłam se i zaczęłam czytać na papierze. Boję się robić na stacjonarce, bo jeszcze coś będzie niekompatybilne z wykresami i mi się rozjedzie albo posypie.
Poszłam po kompa. Nieco zrezygnowana. I BYŁ. Zrobiony. Wstawał. Pan bardzo dumny z siebie kazał mi się zalogować. Loguję się. Wywala mi hasło i nie chce przyjąć.
- Aaaa.... To o tym pani mówiła, że się nie loguje, to ten problem chciała pani pokazać.
- Tak
- Aha. A czy pani jest pracownikiem
- Nie, nie jestem. Jestem byłym pracownikiem, i mam jeszcze służbowy sprzęt, żeby artykuły opublikować.
- aha. A to panią pewnie usunęli z bazy.
- Ale w tym tygodniu? Bo do inwentaryzaji działało.
- A to pani spyta za ścianą.
Spytałam.Tak, skasowali konto parę miesięcy temu, ale skoro nie byłam w sieci uczelni to nie uaktualniało. Teraz sie wpięłam, to uaktualniło i się wykopyrtnęło.
Dostałam tymczasowe konto, bez uprawnień.
A jak chcę sobie literaturę ściągnąć przez dostęp pracowniczy, to se muszę podanie napisać, a tak to po czasopisma mogę se na uczelnię latać. Dobrze, że większość literatury mam ściągniętą. Ale nie ukrywam że liczyłam na to że obejrzę sobie czasopismo do którego będę ten artykuł składać. Nic to. Może mają coś na stronie czasopisma, a nawyżej napiszę to podanie. Przerost formy nad treścią.. Kwitki, pierdytki.
A miało być tylko spisanie numeru laptopa...
Oczywiście chcieli mi zabrać. Bez uprzedzenia. Wybroniłam się. "Ale pani zostawi do jutra".
Dobra, cóż robić, inwentaryzacja, zostawiłam. Poszłam spać na działkę, żebym blisko miała odebrać jutro. Skosiłam trawę, wypieliłam grządkę. Czekam następnego dnia. Uporządkowałam gałęzie. Dzwonię.
"Dziś nie będzie, bo ta pani już poszła, a w ogóle to tu nie wchodziłyśmy, ale jutro będzie na pewno, już od rana"
Grrrr. Poszłam do domu. Spędziłam wieczór na dawno odkładanych pracach krawieckich.
Rano dzwonię - tak, jest, mogę odebrać.
Przyjeżdżam ci ja na Łuczelnię. Odpalam lapka na kolanach, bo coś jeszcze chcę druknąć, a tutaj... nu nu. Kompik się wywala na dzień dobry. Nie przyjmuje hasła. A dobre wpisuję. Pisze, że domena nie działa. Nic nie kumam. Biorę pod pachę i idę do lekarza, to jest do informatyków.
Komp zapłakał że głodny i zgasł.
Informatyk wciska mu w tyłeczek różne zasilacze (przyszłam bez) i coś nie chce działać.
- Ale wie pan co, ten domowy to wygląda jak ten pierwszy. Może chwilę się pomodlić i jeszcze go raz spróbować podłączyć.
Informatykowi skończyły się już końcówki zasilaczy, złapał za ten pierwszy. Wetknął, odpalamy.
- Wie pani co, może faktycznie czasem warto się pomodlić - powiedział informatyk - komp odpalił.
Odpalił, postartował, po czym machnął niebieskim ekranem i się wywalił ostatecznie.
Nawet nie zdążyłam się poskarżyć jak on nie przyjmuje mi hasła.
Panowie zrobili szybki konsylium - "pani zostawi. Zapuścimy mu skanowanie".
Zostawiałam - i kolejny dzień spędziłam bez kompa. Opryskałam drzewa na działce przeciw robakom, i skróciłam sobie spodnie. Artykuły do napisania jak leżały, tak leżą. Komp leży u informatyków.
Przychodzę po skanowaniu - ale wie pani, nie udało się, nadal się nie otwiera, niech go pani jeszcze zostawi , my mu pogrzebiemy. A jak się nie uda takim lżejszym grzebaniem, to reinstalacja.
Kolejny wieczór z igłą i nitką, kolejne roboty krawieckie, bardzo udane. Na stacjonarce co jej prawie nie używam ,odpaliłam moje archiwalne dyski, i odgrzebałam artykuły, co mam je skończyć pisać. Drukłam se i zaczęłam czytać na papierze. Boję się robić na stacjonarce, bo jeszcze coś będzie niekompatybilne z wykresami i mi się rozjedzie albo posypie.
Poszłam po kompa. Nieco zrezygnowana. I BYŁ. Zrobiony. Wstawał. Pan bardzo dumny z siebie kazał mi się zalogować. Loguję się. Wywala mi hasło i nie chce przyjąć.
- Aaaa.... To o tym pani mówiła, że się nie loguje, to ten problem chciała pani pokazać.
- Tak
- Aha. A czy pani jest pracownikiem
- Nie, nie jestem. Jestem byłym pracownikiem, i mam jeszcze służbowy sprzęt, żeby artykuły opublikować.
- aha. A to panią pewnie usunęli z bazy.
- Ale w tym tygodniu? Bo do inwentaryzaji działało.
- A to pani spyta za ścianą.
Spytałam.Tak, skasowali konto parę miesięcy temu, ale skoro nie byłam w sieci uczelni to nie uaktualniało. Teraz sie wpięłam, to uaktualniło i się wykopyrtnęło.
Dostałam tymczasowe konto, bez uprawnień.
A jak chcę sobie literaturę ściągnąć przez dostęp pracowniczy, to se muszę podanie napisać, a tak to po czasopisma mogę se na uczelnię latać. Dobrze, że większość literatury mam ściągniętą. Ale nie ukrywam że liczyłam na to że obejrzę sobie czasopismo do którego będę ten artykuł składać. Nic to. Może mają coś na stronie czasopisma, a nawyżej napiszę to podanie. Przerost formy nad treścią.. Kwitki, pierdytki.
A miało być tylko spisanie numeru laptopa...
No cóż duch minionej epoki wciąż jeszcze po urzędach straszy, nawet takich co z nazwy powinny iść z postępem i szanować tych dzięki którym istnieją.I jak tu się dziwić, że tylu młodych, wartościowych ludzi ucieka i robi kariere w miejscach gdzie przeważa treść nad formą, a urzędnicy znają swoje miejsce.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w walce z biurokracją i zdrowia laptopowi życzę.
Lila, żyjesz? :)
OdpowiedzUsuńTomasz