Odczyniam uroki, wyciągnęłam narty biegowe. Jak wiadomo, jak już człowiek się zbierze w sobie, żeby wyciągnąć narty ze schowka, co to już ich parę lat nie ruszał - to wtedy w ciągu 24 godzin śnieg się topi i przychodzi wiosna.
W tym roku odczynianie uroku jakoś nie działa. Ale co pojeździłam, to moje. Wszystko mnie boli. Nie tylko nogi, ale i ręce, i plecy. Trudno mi pisać na klawiaturze, trudno mi podnieść łyżkę z zupą. Poezja. Dziś też byłam, ale dziś to spokojnie łaziłam, bo wyciągnęłam kumpelę, co nigdy nie jeździła, a bardzo chciała spróbować. Swoja drogą miło się tak załatwia: telefon rano i pytanie: dzieci odstawione do szkoły i przedszkola? Super. To co, idziemy na narty? Wypożyczalnia jest tu a tu, rzut kapciem od lasu.
I poszłyśmy. Słońce jak złoto, lekki wiaterek niezbyt miły, ale jako lekki to nawet znośny. Kumpeli się spodobało na tyle, że chce zabawę powtórzyć.
Za to poniedziałek to dałam czadu. Niby tylko niecałe 2 godzinki biegałam, ale warunki były takie, że popylałam ślizgiem po dłuuugaśnej trasie, aż się zgrzałam. I najpierw zdjęłam kurteczkę. A potem bluzeczkę. Zostałam w koszulce na ramiączkach, z koronką przy staniku. Na śniegu, w nartach, solidnie ocieplonych spodniach, i z zawiązaną kurtką w pacie, ale w koszuleczce na ramiączkach. Ale się ludzie oglądali.... A mi było ciepło. W każdym razie w lesie mi było ciepło, bo jak wyszłam na polanę, to tam dmuchał taki lekki wietrzyk. I mimo że on naprawdę był nieduży, to był tak obłędnie lodowaty, że szybciutko wskoczyłam z powrotem w bluzkę i została mi już tylko kurtka.
Biegłam po nieznanych mi trasach, kompletnie nie poznawałam terenu, co jest dużą sztuką w małym i dobrze wyznakowanym Lesie Kabackim. Ja starannie nie czytam map, unikam wzrokiem drogowskazów, i jak tylko mogę staram się zapewnić sobie możliwość zgubienia. Wtedy jest jakakolwiek niespodzianka. To jest taki las, że jak gdziekolwiek staniesz i zaczniesz iść przed siebie, to najdalej za godzinę dojdziesz do granicy lasu. Przy wyjątkowym pechu dwie godziny, ale to trzeba wyjątkowo dobrze się ustawić. To nie jest proste zgubić się w Lecie Kabackim. Bardzo o to dbam. I niemal całą drogę nie wiedziałam gdzie jestem! Jedynie słońce psuło zabawę, bo z racji tego że znałam kierunek, to znałam strony świata, i co za tym idzie przez cały czas wiedziałam w którą stronę do domu. I jak mnie trochę buty obgryzły, to skróciłam trasę i potuptałam do wyjścia. Niby tuptałam ścieżką co ją pierwszy raz widziałam na oczy, ale że idzie do wyjścia do lasu to mi ze słońca tak wychodziło i słusznie. Najlepiej się gubić jak jest słońce zakryte. Wtedy naprawdę udaje mi się na jakieś 5 -10 minut nie wiedzieć gdzie jestem, ani jak do domu. A przy dobrych wiatrach to czasem i pół godziny. Potem już się znajduję, bo obrzeże lasu potrafię rozpoznawać "po krzaczkach". Po prostu znam je, bo opatrzyło mi się.
Jeszcze parę dni biegówek i nie da rady się zgubić. Ale spoko, na razie jeszcze ciągle nie umiem trafić na miejsce katastrofy samolotu (tylko nie podpowiadajcie!) więc mam CEL. I jeszcze tajemnicze jeziorko z groblą. Dobrze jest.
Jutro też idę, jeśli się dostatecznie wcześnie obudzę. Tak żeby zdążyć przed zajęciami. Uwielbiam pracę zadaniową z nienormowanym czasem pracy i dowolnymi godzinami. Uwielbiam. I jak tu wracać na etat?! A kiedy mam iść na narty?! Od siedzenia w domu (czy przy innym biurku) to się robi depresja i osteoporoza, a także hemoroidy i inne nieszczęścia. Ja chcę do lasu. I utrzymać pracę na kablu.
W tym roku odczynianie uroku jakoś nie działa. Ale co pojeździłam, to moje. Wszystko mnie boli. Nie tylko nogi, ale i ręce, i plecy. Trudno mi pisać na klawiaturze, trudno mi podnieść łyżkę z zupą. Poezja. Dziś też byłam, ale dziś to spokojnie łaziłam, bo wyciągnęłam kumpelę, co nigdy nie jeździła, a bardzo chciała spróbować. Swoja drogą miło się tak załatwia: telefon rano i pytanie: dzieci odstawione do szkoły i przedszkola? Super. To co, idziemy na narty? Wypożyczalnia jest tu a tu, rzut kapciem od lasu.
I poszłyśmy. Słońce jak złoto, lekki wiaterek niezbyt miły, ale jako lekki to nawet znośny. Kumpeli się spodobało na tyle, że chce zabawę powtórzyć.
Za to poniedziałek to dałam czadu. Niby tylko niecałe 2 godzinki biegałam, ale warunki były takie, że popylałam ślizgiem po dłuuugaśnej trasie, aż się zgrzałam. I najpierw zdjęłam kurteczkę. A potem bluzeczkę. Zostałam w koszulce na ramiączkach, z koronką przy staniku. Na śniegu, w nartach, solidnie ocieplonych spodniach, i z zawiązaną kurtką w pacie, ale w koszuleczce na ramiączkach. Ale się ludzie oglądali.... A mi było ciepło. W każdym razie w lesie mi było ciepło, bo jak wyszłam na polanę, to tam dmuchał taki lekki wietrzyk. I mimo że on naprawdę był nieduży, to był tak obłędnie lodowaty, że szybciutko wskoczyłam z powrotem w bluzkę i została mi już tylko kurtka.
Biegłam po nieznanych mi trasach, kompletnie nie poznawałam terenu, co jest dużą sztuką w małym i dobrze wyznakowanym Lesie Kabackim. Ja starannie nie czytam map, unikam wzrokiem drogowskazów, i jak tylko mogę staram się zapewnić sobie możliwość zgubienia. Wtedy jest jakakolwiek niespodzianka. To jest taki las, że jak gdziekolwiek staniesz i zaczniesz iść przed siebie, to najdalej za godzinę dojdziesz do granicy lasu. Przy wyjątkowym pechu dwie godziny, ale to trzeba wyjątkowo dobrze się ustawić. To nie jest proste zgubić się w Lecie Kabackim. Bardzo o to dbam. I niemal całą drogę nie wiedziałam gdzie jestem! Jedynie słońce psuło zabawę, bo z racji tego że znałam kierunek, to znałam strony świata, i co za tym idzie przez cały czas wiedziałam w którą stronę do domu. I jak mnie trochę buty obgryzły, to skróciłam trasę i potuptałam do wyjścia. Niby tuptałam ścieżką co ją pierwszy raz widziałam na oczy, ale że idzie do wyjścia do lasu to mi ze słońca tak wychodziło i słusznie. Najlepiej się gubić jak jest słońce zakryte. Wtedy naprawdę udaje mi się na jakieś 5 -10 minut nie wiedzieć gdzie jestem, ani jak do domu. A przy dobrych wiatrach to czasem i pół godziny. Potem już się znajduję, bo obrzeże lasu potrafię rozpoznawać "po krzaczkach". Po prostu znam je, bo opatrzyło mi się.
Jeszcze parę dni biegówek i nie da rady się zgubić. Ale spoko, na razie jeszcze ciągle nie umiem trafić na miejsce katastrofy samolotu (tylko nie podpowiadajcie!) więc mam CEL. I jeszcze tajemnicze jeziorko z groblą. Dobrze jest.
Jutro też idę, jeśli się dostatecznie wcześnie obudzę. Tak żeby zdążyć przed zajęciami. Uwielbiam pracę zadaniową z nienormowanym czasem pracy i dowolnymi godzinami. Uwielbiam. I jak tu wracać na etat?! A kiedy mam iść na narty?! Od siedzenia w domu (czy przy innym biurku) to się robi depresja i osteoporoza, a także hemoroidy i inne nieszczęścia. Ja chcę do lasu. I utrzymać pracę na kablu.
Witam
OdpowiedzUsuńPodziwiam kondycje i zaangażowanie w trening.Życzę wielu miłych wrażeń i kopnego śniegu. Ups..przecież za 3 dni Wielkanoc, to chyba śniegu nie wypada komuś ani nawet sobie życzyć. No to miłego spotkania z Wielkanocnym Zajączkiem w Kabackim Lesie , mokrego Dyngusa i Zdrowych i Wesołych Świąt!
eh, byłam jakoś tak w ferie, narty z pożyczalni za 8 albo 20 zeta. Tylko że ja tam byłam przypadkiem, a co za tym idzie, kompletnie nieprzystosowana do nart biegowych (czytaj: jeżdżenie na biegówkach w ..kożuchu :D) Ale i tak było fajnie. Uuj, bardzo Ci zazdroszczę. :)))
OdpowiedzUsuń