---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

sobota, 23 sierpnia 2014

Fru, fru z plecakiem

Siedzę na lotnisku.
Wokół kręcą się ludzie, gwar, ciasno. Na Modlinie nie bardzo są kontakty z prądem. Siedzę pod jednym z trzech dostęnych, czwarty jest w kawiarni, czyli wypada coś kupić. Nie za dużo jak na lotnisko międzynarodowe, zwłaszcza że dwa z tych kontaktów są przy wyjściu z kibla. Wybrałam trzeci - przy wifi. Darmowym, pod warunkiem pobrania gazetki lotniskowej (bezpłatnej). Pobrałam - mam nadzieję że nie pozmienia mi jakiś ustawień w kompie.
Siedzę oczywiście na podłodze, jedyne miejsce z krzesłem jest w kawiarni. Jednak pod tym względem Chopin ma fajniej. Nie pamiętam tylko czy mają darmowe wifi. Ale mają prąd.

Odlot za godzinę, bramka otwarta za pół.

Godzinę temu miałam ostre przepakowywanie - okazało się że plecak mam za ciężki, ale podręczny mam bardzo lekki i przełożyłam trochę żarcia i ubrań. Przełożyłam pęczak, całe kilo - w planie mam ryby. Robaki (tak, wiozę robaki) zostały w głównym. Myślę, że nie cieniują przy prześwietlaniu bagażu, ale a nuż widelec by mnie trzepali, lepiej mieć je w głównym.

Limit bagażu mam z 2-3 kilowym zapasem (10 podręcznego, plus 15 głównego), a ja mam 8+16. Tak dokłądniej 15,9 kg - bo - o jak miło ze strony linii - zapis "15 kg" oznacza 15,9 kg, byle z przodu było 15. Baaaardzo dobrze. Ciekawe czy "10" podręcznego to tak samo? Nikt mi go nie zważył.....

W razie niewielkiej skuchy należy się ratować ubraniem typu kurtka z kieszeniami i poutykać tam po kieszeniach wszystkie ładowarki i i kable i elektronikę- bo to ciężkie - a kurtka jest przecież na sobie - i nie jest ważona. Kurtkę miałam naszykowaną, ale nie była potrzebna.

----

W plecaku komplet "zabawek" na 13 dni w dzikim kraju. Namiot, karimata, palnik, jedzenie, menażka, PATELNIA, i wędka. I kasze - które albo zjędzą ryby, albo jakby nie brały - zjem ja.
Będę szukać naturalnej żywności, bo mam głównie "koncentraty":
- kaszę, ryż, makaron
- płatki na śniadanie
- mleko w proszku (ok 1 kg)
- olej do smażenia 0,6 litra.
I trochę herbaty.
I sól.
I pudełeczko z mąką do panierowania ryby.
I dwie czekolady "ratunkowe" - na zły dzień i głód.
I NIC WIĘCEJ>

Podobno jest tam dużo malin i jagód i jeżyn - liczę na kaszę z gęstym mlekiem i jagody.
No i ryby.
I wzięłam książkę o roślinach jadalnych, co ją dostałam niedawno na prezent urodzinowy, niby o Polsce, ale spokojnie wejdzie cała umiarkowana strefa Europy. Co prawda jadę w Europę zimną, ale nadal powinno się dać dobrać trochę listków na "sałatkę z zielska". Jadam tak w Polsce, dojadam listki w górach, to i w zagramanicy europejskiej powinnam poradzić.

To jedyna książka jaką biorę, jedyna ekstrawagancja. Jeszcze notes, mam jedną dużą rzecz do napisania -  a jadę w głuszę, będę mieć co robić w długie, samotne, zimne wieczory. O samotności, ciszy i odludziu  myślę z przyjemnością.
Laptop pewnie szybko zdechnie, zwłaszcza że będzie zimno, więc wręcz nie ma co go za bardzo oszczędzać, tylko na początku "zjechać", a potem już będę tylko ręcznie pisać.

Netu i tak nie będzie, prądu też.
I dobrze. Martwi mnie tylko zimno, ale śpiwór mam bardzo ciepły, a namiot jest pożyczony, ale bardzo porządny, mam nadzieję, że będzie "trzymał" ciepło.
 
 Ciekawa jestem tego kraju, gdzie jadę. Podobno przestrzenie, piękno, mało ludzi a ludzie życzliwi i uczciwi. I rozbijać namiot można gdzie się chce, podobnie jak łowić i zbierać jagody i grzyby. Zobaczymy. Troche się boję, bo pierwszy raz jadę całkiem sama na "trekking". Jak zapomnę zapalniczki (wzięłam!) albo pasty do zębów (wziąłam!) to ten druki może by miał. A tak skucha to skucha. Nie przewiduję sklepów, chociaż jakby było trzeba...
NA trekingu nie byłam już z 10 lat, bardziej tak jeździłam w studenckich czasach, ale lubiłam ten styl. Bardziej jestem ciekawa niż się boję. Choć parę dni temu tak byłam zmęczona i pracą i przygotowaniami (dużo rzeczy na raz i doba za krótka), że gdyby nie kupione już bilety, to bym chyba sieknęła ten wyjazd w cholerę....

Jeszcze dziś w nocy obudziłam się - nie wiem o której - trzeciej? - było ciemno, a nie patrzyłam na zegarek. Obudziłam się i pomyślałam" " łyżka! Zapomniałam dołożyć łyżkę! Spakowałam sam nóż!" - po czym wstałam i poszłam po łyżkę i położyłam na plecaku. I poszłam spać. Koło piątej obudziłam się drugi raz: "sucharki bezglutenowe! są w piekarniku! Wyłączone, i gotowe, i pewnie już ostygły od wieczora, ale zapomnę rano dołożyć!" Wstałam, poszłam do kuchni, oderwałam od blachy jednego sucharka i położyłam na plecaku - już nie zapomnę. I poszłam spać.
O wpół do ósmej wstałam, chwilę przed budzikiem, zjadłam, dopakowałam plecak, poturlałam się na pociąg z bagażami (do Modlina wybrałam pociąg, autobusem można taniej, ale lubię pociągi)

Nie wiem gdzie będzie kolejny net. Obstawiam że na lotnisku przy powrocie, ale nie wiem. Może coś się trafi na wyjeździe, bo potrzebuję się odprawić, a durne linie lotnicze pozwalają niby 30 dni przed, ale jednak 7. I teraz jeszcze mi nie wbija miejsca - mimo że wybieram darmową opcje miejsca dowolnego przydzielanego losowo. Idiotyczne, nie? Losowe w końcu.... Bosz... Piszą jak wół: odprawa od 28.08. Super. Będę wtedy w  środku lasu. A odprawa na lotnisku kosztuje 75 Eurosków. Wydrukowanie odprawionego ale nie wydrukowanego biletu "tylko" 15. Zostawiłam koleżance namiar na odprawienie mnie, może znajdę jakąś kafejkę tańszą niż 15 Euro i się wydrukuję. Ostatniego dnia pewnie. Byle 2 godz przed odlotem po potem - to znów płacić... Australii tak nie mieli. Ale tu Europa. W sumie nie aż taki problem. A może się ktoś z netem i drukarką znajdzie w głuszy. Chociaż na razie planuję jedynie własne towarzystwo i ryby, ale może po paru dniach będę się integrować z tubylcami. Na razie mam zamiar zapaść w namiotem w głuszy.

4 minuty do otwarcia bramki.
Ostatnie łyki prądu dla laptopa.


Po co biorę laptop w głuszę? Jestem tak zarobiona, że nawet te 8 godzin co mi bateria potrzyma - pozwoli mi napisać coś tam co mam do zrobienia. I poczekalnie lotniskowe - zwykle GDZIEŚ jest prąd. Bodaj w kiblu..... Twardy becpackers da się rade wszędzie. Jak w Australii dałam radę to nie dam rady w Europie? Ja? Ja nie dam rady? Kukuryku!!!! Dam radę. I wielką rybę złowię.Taaaaką. I udowodnię że można pojechać w zimne kraje bardzo drogie za mniej niż 1000 zł na 2 tygodnie. YES. Trzymajcie kciuki, żeby mi się udało. Żeby skuchy nie było. Żeby wyszło że wszystko co ważne przewidziałam i że dobrze spakowałam plecak. To wyjazd tak zwany kwalifikowany - wszystko ze sobą na plecach. Lubię tak. Dawno już tak nie jechałam, ale lubię tak. Mam nadzieję, że spakowałam co trzeba.

Minuta po otwarciu bramki. Poturlam się pod odprawę, bo spod kibla... żartuję, siedzę kawałek dalej, nie pod kiblem - ale i tak nie widzę bramki. Czas wstać.

O, zapowiedzieli moją bramkę, ze otwarta. Miło.
W samolocie wyjmę mapę i poproszę żeby mi pokazali gdzie właściwie ląduję - bo wiem że ok 50 km poza miastem. Ale nie wiem, gdzie, nengliie znalazłam na mapie, a netu nie miałam czasu przeszukać. Tubylcy mi pokażą. Coś tam "spikam" w Englishu, dam radę.

Czas iść
Czas ruszać.
Czas zacząć przygodę.






3 komentarze:

  1. Słońce... gdzie Cię powiało?
    Pozdrawiam z Wodzisławia !
    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadal się uczę pilnie. I będę się uczyć jeszcze w następnym roku. Czytaj na Varaderce http://varaderka.blog.interia.pl/
      Pozdrawiam :)

      Usuń