Dzień trzeci
Chyba mam kryzys. Mam dość jechania w kurzu i podskokach,
wytrzęsło mnie, przez 3 dni jedna żyrafa, jedne małpy i tyle. Trochę
wielbłądów, żadnego słonia, słońce, gorąco, kurz, i jedzenie trochę za rzadko
jak dla mnie, i pobudki trochę za wcześnie i dużo czekania.
Chciałabym napisać coś z ekstra przygód, ale nic takiego tu
nie widzę. Tankowanie po drodze paliwa z beczki? No, bywa. Kupno dwóch kóz na
obiad? No, bywa. Jezioro jest w sporej odległości od obozu, ponad kilometr,
pewnie ze dwa. Widać je, ale kąpać się nie można bo krokodyle. Ja chociaż
poszłam się umyć. I naraziłam na reprymendę, że wracam po ciemku, i że mogę
stracić orientację. W sumie słusznie. Tu naprawdę łatwo zabłądzić. Skręcisz za
zły pagórek…
Wieczory są długie. Najpierw po afrykańsku rozkłada się
obóz, czyli trwa to parę godzin, bo nikomu się nie spieszy. Mamy do tego
afrykańską ekipę, która nie chce, żeby im pomagać, bo mają za to płacone. W
ogóle dość często się tu czeka. Trochę mnie to wkurza. Szkoda czasu. Gotowanie
też im zajmuje długo. Jest już po 21 a obiadu nie ma. Jestem głodna. Wczesne
śniadanie, w połowie dnia jakiś lunch, i bardzo późno główne jedzenie.
Przywykłam jeść rano, lunch koło 1, i obiad około 17, 18. Często bez kolacji.
To późne żarcie mnie rozwala. Nie wysypiam się. W samochodzie się nie daje
pospać, bo trzęsie.
Hiszpanie generalnie gadają ze sobą, a ze mną mało i trochę
mi samotnie.
A do tego są chmury i nie wiadomo co z zaćmieniem.
To może ja skończę narzekanie na dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz