Drugi dzień
Boże, ale mnie wytrzęsło. Takich wybojów to ja nie doznałam
nigdzie, ani na drogach w Beskidzie Niskim, ani na polnych dróżkach Mazowsza,
ani nawet jadąc cały dzień dżipem w Australii. Nie trzęsło tak okropnie. Tylko
kurz był podobny. Wciska się wszędzie. W dodatku trzęsą się wszystkie okna, i
jest okropny hałas. Boli mnie tyłek, a jeszcze jutro jedziemy tym cholernym
dzipem.
To żółte na zdjęciach to coś z rodziny psiankowatych,
niejadalne, podobno bardzo gorzkie. Kwitnie na fioletowo, podobnie do naszej
jednej rośliny, co nie pamiętam nazwy.
Tubylcy wreszcie zaczęli wyglądać etnicznie. W kolorowych
ludowych strojach. A nie europejskich ubraniach.
Złapaliśmy dzisiaj gumę. Potem złapał ją jeszcze drugi dżip.
Jestem pod wrażeniem jak szybko chłopaki zmieniali koło. Parę minut i gotowe. I
jeszcze jakąś maszynkę mieli do dopompowania.
Pilnują nas faceci z karabinami. Poważnie. Podobno teren
gdzie jedziemy nie jest całkiem bezpieczny.
Półpustynia jest żółta i rosną na niej rachityczne drzewka. Pustynia
jest kamienista, i rośnie na niej trochę nędznej żółtej trawy i małych suchych
krzaczków. Kamienie są wulkaniczne, taka lawa, zaokrąglone, wyglądają trochę
jak piłki, i ciemnobrązowe, prawie czarne.
Wreszcie zrobiło się gorąco. Mam zdecydowanie za ciepły
śpiwór, śpię pod samolotowym kocykiem. Jest sucho i gorąco, więc do zniesienia.
Wilgotne gorąco jest o wiele gorsze.
Dojechaliśmy dziś nad jezioro Turkana. Jestem
zmęczona i śpiąca.
Spotkałam kolejnych Polaków. Z Warszawy. Z
Afrykalines. Chyba tak to się pisze. Jednak ludzie tu jeżdżą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz