---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

sobota, 20 września 2014

Fotografia to bardzo mało.

Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjąś miłość i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to - to jest bardzo mało...


 Pawlikowska - Jasnorzewska. Wiersz Fotografia.

W tej postaci jest przytoczony wiersz w biografii napisanej przej jej siostrę, Samozwaniec. Wiem, że w necie chodzi inna, płytsza nieco wersja, tamta mnie nie wzrusza. W biografii jest to po prostu czterowiersz.
Biografia, swoją drogą, jest niezłym zaskoczeniem, ale nie będę w tym momencie odwracać uwagi od moich literackich wzruszeń. Więcej będzie w jakimś następnym poście.

Fotografia to bardzo mało.

kit na drzewie

Spędzam ostatnio sporo czasu na działce. Mieliśmy nietypowego gościa :-)


Kit poprawił się już po zatruciu myszą. Łazi po drzewach jakby to zawsze robił. Ostrzy pazury, skacze po gałęziach. Sierść lśni. Jedynym śladem są dwa strupy na karczku i dwa łyse placki, które sobie wydrapał. Obejrzałam, strupy suche, ładne, nic im się nie dzieje i pomyślałam, że albo ma uczulenie i dlatego drapie, albo po prostu strupy go ciągną. U człowieka ciągną i bolą, trzeba posmarować czymś tłustym, to dlaczego u kota by nie miały? Pomyślałam o jakimś kremie i o tym, jak jego wysokość umie sobie głowę odkręcić i niemalże polizać między uszami... Wybrałam masło. Dziwił się trochę co ja mu robię na tym karku, ale ufa mi i pozwolił się nasmarować. Dwa dni później obejrzałam - przestał drapać, futra więcej. Bingo. Załatwione.



Wczoraj rozłożyłam rzeczy do budowy skrzyni - to co się stało? Zaczęło padać. Złośliwość pogody...
Z Norwegii już niewiele zostało, jeszcze jeden, może dwa posty.
Wekend mamy, przejdę po sąsiadach, spytam, czy nie wykładają trutki na myszy. Dwóch spotkany zeznaje, że nie wykłada. Jeden wręcz oburzony: Lila, no, coś ty! Przecież mamy psa! Jaka trutka!
Good.

czwartek, 18 września 2014

To tylko opakowanie.

Dziś był pogrzeb jednego człowieka z mojej rodziny. Dożył pięknego wieku, dzieci, wnuków i prawnuków.

To moja pierwsza śmierć kogoś kto ze mną rozmawiał, pytał co słychać, kogo ja pytałam co słychać, z kim wchodziłam w interakcję. Z kim rozmawiałam na żywo jeszcze jakiś miesiąc temu (i wtedy jeszcze zupełnie nie wybierał się na tamten świat). I czy spodziewacie się, że napiszę o wielkim bólu? Jakoś tak.... Kurcze. Jestem katoliczką. Ten człowiek też był katolikiem. Dla katolików to tylko przejście. Nic więcej. Jaki ból? Może trochę tęsknoty i tyle.

Nie wiem jak pocieszać ateistów. Przepraszam. Czasem wierzącym jest łatwiej.

Na cmentarzu było słonecznie, spokojnie i pięknie. Szumiały drzewa. Mała skrzynka (pewnie po kremacji) wylądowała w ziemi. Przebiegła wiewórka. Oczywiście komuś z żałobników zadzwonił telefon, jakby to było jakby się nie zdarzyło.

Jakiś gość grał na flecie, ale naprawdę pięknie grał. Znam utwór, ino nie kojarzę jak się nazywa. Taka spokojna melodia, dobra do pogrzebu.

No, to mamy agenta po tamtej stronie. Szczegółów - jak zwykle na publicznym blogu - nie napiszę, bo może zainteresowani sobie nie życzą. I nie o nazwiska tu chodzi, a o zjawisko. O zjawisku napisałam.Wiem, że moje poczucie humoru może niektórych dziwić. Ale tu zostało tylko opakowanie. Najważniejsze rzeczy dzieją się podczas życia, a nie podczas pogrzebu przecież! Do licha, ludzie, kochajcie PRZED śmiercią! Dajcie mi wszystkie kwiaty z grobu póki jestem żywa! Tylu ludzi odkłada życie na "potem".... Lubię czuć życie. Rozmawiać, słuchać, siedzieć w zieleni, głaskać kota.... No, wracając do poczucie humoru -  to uchylę rąbka: zmarły był lekarzem. Na zakończenie dowcip w klimacie lekarskim - mój zmarły musi mi czytać przez ramię, bo nie zdążyłam mu opowiedzieć.

---
Pan Czesio
Apteka. Za ladą młoda adeptka farmacji. Na zapleczu - stary farmaceuta pan Czesio pije spokojnie trzecią kawę. Przychodzi klient i podaje receptę. Aptekarka czyta po cichu: CCNCMJDMJSINS. Nie ma zielonego pojęcia co to oznacza i prosi o pomoc pana Czesia. Ten bierze receptę do ręki, bez chwili zastanowienia podaje jakiś lek, inkasuje pieniądze. Zadowolony klient wychodzi. Aptekarka prosi o wyjaśnienie starszego kolegę.
- A to proste. Mamy z panem doktorem umowne skróty. Ten oznacza: "Cześć Czesiu. Nie wiem co mu jest. Daj mu jakiś syrop i niech spływa".

(Zmarły nie miał takich skrótów, ale dowcip by mu się podobał)

Norwegia - uwędzić makrele.

Nie, niestety, ten odcinek nie będzie o tym jak zbudować przenośny piec do wędzenia. Będzie mało syrovivalowo. Będzie wygodnie.

Dostałam makrele od zaprzyjaźnionych Polaków. Pachniały morzem :-).  I nie były złote, jak te ze sklepu wędzone, tylko srebrzyste z różowym i błękitnym połyskiem.


Wieczorem padłem ze zmęczenia. W Norwegii chłodno - rano siatka z rybami pachniała po prostu świeżą rybą. Coś pięknego.

Odpaliłam armatę... eee.... to jest chciałam powiedzieć wędzarenkę, co dobry Polak mi przyniósł pod namiot, żebym się survivalowo nie męczyła.

Kochany facet, ja po zatruciu gazem to taka byłam jeszcze marna i bardzo mi to urządzonko pomogło. Bo było szybkie. W godzinę było w wszystkim i wcinałam rybkę.

Tak wygląda spód wędzarenki: To są palniki, gdzie się wlewa specjalne czyste (nadające się do jedzenia po paleniu) paliwko.

Na to nakłada się podwyższoną tacę i wsypuje wiórki. Takie jakieś specjalne. To one dadzą dym.


Na wiórki druga taca.  Z rusztem. Na rusz idą surowe ryby.


Całość przykrywamy pokrywą. Żeby rybom było ciepło przy wędzeniu.


Zdejmuję jeszcze konstrukcję, żeby zapalić palniki.


Całość bardzo się rozgrzewa. dlatego stoi na kamieniach. Właściciel przestrzedał, że wypalił sobie trawę. Trawa to wrażliwa jest. Ostatnio kumpela postawiła miskę z wrzątkiem na trawniku. Mówiłam "zostaw miskę na igłach, bo na trawniku trawę wypali", ale widać doleciało tylko "na trawniku". Mam żółty duży placek. Trawa wrażliwa. NIc to, odrośnie, daj Boże tylko takie problemy. A przy wędzarence, jak ustawiałam to w lesie, to mogło nie tylko wypalić ale i zapalić ściółkę. Dlatego ustawiałam przy jeziorze i na kamieniach.

 Ładne, prawda? A jak w smaku? Takie jakieś duszono-dymowe, właściciel uprzedzał że nie wychodzą takie dobre jak z prawdziwego dymu. Jako że byłam po zatruciu i siły nie miałam się krzątać - bardzo byłam wdzięczna, że małym wysiłkiem mam mnóstwo jedzenia.
Ale jak następnym razem wędzarenki nie będzie i przyjdzie mi ryby piec na patyku - to jestem ciekawa, która wersja okaże się smaczniejsza.

Swoją drogą znacie jakieś proste metody wędzenia, co można je uskutecznić w survivalu?



środa, 17 września 2014

Norwegia- co przewiozłam w w plecaku

Chodzi mi o powrót. Bo oczywiście znów miałam zabawę "zmieść się w limicie bagażowym"

Tak się pakuje grzyby - w baniaczek. Całkiem ładnie się przewiozły. Rydze były w czymś w rodzaju pudełka.


Tu makrele - dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionych Polaków dowiozłam takie rybki. Rozmroziły się trochę więc je wsadziłam do pieczenia. Chyba jeszcze lepsze niż wędzone - o wędzeniu będzie w kolejnym poście.

Jego wysokość kot spogląda na kosz z grzybami. NA pierwszym planie rydze.

W tutaj rydze smażone. Mniam, mniam.

Tu rydze i opieńki. Te po lewej, przebarwione na cimno-zielono to rydze, te po prawej, bardziej brązowe to opieńki. Dobre były.
Ponadto dojechały, też dzięki uprzejmości Polaków, dwa słoiki prawdziwków w occie. Bardzo dobrze zrobione.

Do tej pory nie jestem pewna czy te wszystkie grzyby przewiozłam legalnie, czy nie ma obostrzeń. Ryby przewiozłam legalnie, do 15 kg ryby można wywozić.

Powinnam napisać coś mądrego, ale dziś mi się jakoś strasznie nic nie chce.





niedziela, 14 września 2014

Norwegia- dzien 3- jedzenie survivalowca



Przyszedł Norweg i pogadał. Chodziło mu ile dni chcę tu siedzieć. (Zgodnie z przepisami mogę dwa dni). Powiedziałam, że chcę 10, jeśli to by było możliwe. Bo tyle będę w Norwegii. Przedstawiłam się też i powiedziałam, że jestem pierwszy raz w tym kraju.

 Norweg odparł, że to niemożliwe. Że prawo mówi, że mogę być dwa dni. Tak, miał rację, nie oponowałam, powiedziałam, że ok, przeniosę się, Choć nie wiem czy do końca zapanowałam nad wyrazem twarzy - nie chciało mi się ciężkiego wora nosić.
Norweg spytał ilu nas jest?
Cóż. "Nas" jest jeden - ja, sama jedna.
- Sama?! - Norweg nie krył zdumienia.
- Tak, sama. - Widzę po twarzy, że nie bardzo wierzy, to dopowiedziałam - Pracuję z ludźmi. Chętnie na wakacjach odpocznę bez ludzi.
- Naprawdę jesteś sama?
CZego jak czego, ale tego byłam pewna.
- Tak.
- To gdzie ty pracujesz?
- W szpitalu. - już nie dodałam że "mental" (dla czytających nie anglojęzycznych - szpital "na głowę"). Uznałam, że to już może być dla niego za dużo.
- Możesz zostać 10 dni, jeśli jesteś sama. Tylko... - tu Norweg się zakałapućkał w słownictwie, ale ja się domyśliłam
- Tylko mam po sobie sprzątać.
- Właśnie.
- Ja sprzątam. Patrz, przecież mam czysto.
- Tak, to prawda. Ale będę sprawdzał.
- Dobrze.

Uważam, że jestem tu gościem i jak mam być gościem mile  widzianym, to mam zostawić miejsce nieruszone, czyste, świeże, jakby mnie tu nie było.

Dobrze, bo bałam się palić ognisko, do dziś nie jestem pewna czy można czy nie można. Ale jak się zgodził, a już paliłam to się czułam "w prawie". Dobrze, bo dla survivalowca ważny jest ogień.
Dla surwiwalowca ważne jest stałe miejsce, gdzie może wracać, coś zaplanować, coś uzbierać na zapas.



 Owsianka poranna. Z płatkami kwiatów.


Rybki pieczone

 Placki, rybki i grzyby na chrupko. Smażone. (trochę mi się znudziły surwiwalowe papki gotowane - chciałam się w coś wgryźć.)


Grzyby do zupy

"Herbata" - liście malin, jarzębina, i niestety trochę węgla z ogniska. Bardzo lubię liście malin jako herbatkę. A jarzębina okazała się dobrym dodatkiem, w herbatce była kwaśna, nie gorzka. Prawdę mówiąc niemal nie było owoców, po mega suchym lecie.

Jarzębina na drzewiw. JAkieś takie rachityczne je mieli.

MOja polanka z ogniskiem.

Zagroda na ryby. Jak złapałam to wpuszczałam je do małej ogrodzonej zatoczki, z której nie mogły wypłynąć. W ten sposób nie musiałam ich jeść tego dnia co złowiłam. MOgłam nałowić i przetrzymać. PRzestałam się bać że spadnie deszcz i będę jeść same płatki.

A tu - prawdziwe śniadanie survivalowca na ekologicznym talerzu.


Ps. Na wyprawę zabrałam skropię w postaci mąki i kasz i płatków.
Białko w postaci mleka w proszku.
Olej do smażenia.
Sól.
Dwie czekolady ratunkowe. Na czarną godzinę.
Mięso miałam sobie upolować, a witaminy uzbierać. Jak widać - działało.
A jakby nic nie było, to na kaszy z mlekiem da się przeżyć, najwyżej się trochę schudnie. Ale było fajnie, bez chudnięcia.

sobota, 13 września 2014

Norwegia - dzień 2 - grzyby jak wściekłe.


 Grzyby jak wściekłe.
W lesie, na trawnikach, w szuwarach, w WODZIE - jak na zdjęciu poniżej, to w jeziorze, parę kroków od namiotu, między zatoczką gdzie łowiłam, a zatoczką gdzie się myłam. Jakieś szaleństwo.
Na przedostatnim zdjęciu bramka z autostrady - z góry fotografowałam, z kładki. Poniżej zdjęcie z tego samego miejsca, tylko najechałam zumem - przed furtką rosło kilka dorodnych prawdzików. Tak przy autostradzie.
Aż żal, że w wersji surviwalowej to nie ma ich jak przechować. Zabrałabym do Polski.
Jutro napiszę o żarciu survivalowca. W końcu wyjechałam zaopatrzona tylko w skrobię, trochę mleka w proszku, olej do smażenia i sól. I dwie czekolady ratunkowe na czarną godzinę. Mięso miałam sobie upolować, a witaminy uzbierać. Jutro zdjęcia :-)