Spędzam ostatnio sporo czasu na działce. Mieliśmy nietypowego gościa :-)
Kit poprawił się już po zatruciu myszą. Łazi po drzewach jakby to zawsze robił. Ostrzy pazury, skacze po gałęziach. Sierść lśni. Jedynym śladem są dwa strupy na karczku i dwa łyse placki, które sobie wydrapał. Obejrzałam, strupy suche, ładne, nic im się nie dzieje i pomyślałam, że albo ma uczulenie i dlatego drapie, albo po prostu strupy go ciągną. U człowieka ciągną i bolą, trzeba posmarować czymś tłustym, to dlaczego u kota by nie miały? Pomyślałam o jakimś kremie i o tym, jak jego wysokość umie sobie głowę odkręcić i niemalże polizać między uszami... Wybrałam masło. Dziwił się trochę co ja mu robię na tym karku, ale ufa mi i pozwolił się nasmarować. Dwa dni później obejrzałam - przestał drapać, futra więcej. Bingo. Załatwione.
Wczoraj rozłożyłam rzeczy do budowy skrzyni - to co się stało? Zaczęło padać. Złośliwość pogody...
Z Norwegii już niewiele zostało, jeszcze jeden, może dwa posty.
Wekend mamy, przejdę po sąsiadach, spytam, czy nie wykładają trutki na myszy. Dwóch spotkany zeznaje, że nie wykłada. Jeden wręcz oburzony: Lila, no, coś ty! Przecież mamy psa! Jaka trutka!
Good.