Co
to są wygórowane marzenia?
Zgadało się z kumplem o niestandardowych rozwiązaniach życiowych.
Znam ludzi którzy rozważają
wszystkie możliwości jakie mają (chodzi o rzeczy grubej wolty życiowej i niestandardowego, nieetatowego zatrudnienia: zmiany zawodu, pójście do
klasztoru, handlowanie w necie, założenie firmy itd), lub są tego blisko
tego żeby rozważać wszystkie możliwości,
i sporo z nich ma nietypowe życia. A fajne życia. Aż kiedyś kumpel z pracy mnie
spytał, czy nie mam jakiś normalnych znajomych. A jak sie zdziwiłam, że o
co chodzi z normalnymi to powiedział: no wiesz, popatrz co mi
opowiedziałaś: jeden hoduje ślimaki (w celach handlowych), drugi pisze
książki, dwóch wyniosło się w dwa przeciwne końce świata, oba ciepłe i
daleko od Polski, na stałe, a moja najbliższa przyjaciółka handluje na
allegro, zamawia towar kontenerami z Chin (a jest genetykiem...). O, nie
wymieniłam malarki ikon - ona z tych ikon żyje, to jej jedyna praca,
ale o niej to chyba nie gadaliśmy. Jak dla mnie to oni są normalni, ale
faktycznie, nie są standardowi. Czy emerytura na Hawajach, to właśnie te
wygórowane pragnienia czy marzenia?
I kolejna dygresja -
byłam zaskoczona jak tanio można było kupić dom na Hawajach przy plaży -
sprzedawał się jeden koło kumpla, tego co z Polski wyjechał. Dom z
działką z własną plażą, i taki dom spokojnie był w zasięgu polskiej kieszeni, cena
porównywalna z ceną mieszkania w Warszawie. Byłam zdumiona ceną. To
była typowa cena tam, nie jakaś obniżona, bo ostatnio jest czas kryzysu
w Hameryce, więc tam generalnie ostatnio jest tanio. Czy emerytura na
Hawajach to taka właśnie głupia bajka dla naiwnych? Bo ten kumpel to
zrobił. Niedługo przechodzi na emeryturę. Dom ma już od paru lat On lubi marzyć.
(A, i wszystkie
te osoby są do wyśledzenia w necie, nawet strona ze ślimakami, jakby
ktoś pomyślał że fantazjuję to popodaję linki. Malarka ikon też ma swoją
stronę. Tylko jeden z dwóch kumpli co się wynieśli - jest nie
namierzalny. Mam tylko trochę zdjęć, bo go odwiedziłam. Czy odwiedzanie
kogoś po drugiej stronie kuli ziemskiej też podpada pod "wygórowane"? Bo
mi się ta wygórowana wycieczka ogromnie podobała i potem zrobiłam
następną taką i teraz mam już pomysł na następne dwie, a jedna to już
nawet wiadomo kiedy będzie. Ale ja dopiero niedawno odkryłam że można
sobie gdzieś tak wziąć i pojechać i już.)
Tu kumpel przyznał że nie docenił zakresu moich przyjaciół.
Tak, wiem, że oni są niestandardowi.
I jeszcze jedną małą filozofię wyłożę. O etatach czy... nazwijmy
to... wolnym zawodzie (pasanie ślimaków, pisanie książek, malowanie ikon,
prace eksperckie wysokospacjalizowane, typu pisanie programów, czy ocena
fachowej dokumentacji).
Otóż jestem zwolennikiem teorii, że nie ma
jednego dobrego wyboru, a zależy co dla kogo. Sporo jest zwolenników etatu, bo to stabilna, dobrze
płatna i poważna praca. A te ślimaki itd, to taka zabawa, co to trzeba
dorosnąć i zostawić. Ja to widzę trochę inaczej. Uważam że
są ludzie którzy są predysponowani do etatu, a inni z kolei do "wolnego
zawodu". Przepracowałam na klasycznym etacie 2 lata, i decyzja o
przejściu na inne formy była jedną z najlepszych w moim życiu. Nigdy,
nawet w najtrudniejszych momentach mojej pełnej zakrętów zawodowej
drogi, nigdy nie żałowałam, a przeciwnie: uważałam, że to wielkie
szczęście że podjęłam decyzję o wersji bez etatu. Nie rzuciłam roboty z
dnia na dzień ani nie czekałam aż mi z nieba nagle jakaś kasa z nic
spadnie tylko sobie wypracowałam nie-etatową alternatywę włanymi ręcyma i
głową. Mi pasuje. Nie każdemu by pasowało. I nie mówię że mi jest teraz
różowo, ale na pewno (na pewno!) jest mi lepiej niż gdybym wybrała
etatową drogę. Nawet w najtrudniejszych momentach uważałam i
uważam, że to jest lepsza wersja dla mnie. Ale nie dla każdego, bo nie
każdy ma takie cechy osobowości jak ja.
Na przykład: pewna znajoma powiedziała
mi, że pracowała w domu "na kablu" przez krótki czas, jak miała małe
dziecko i siedziała w domu. Nienawidziła tego, bo trudno jej się było
zmobilizować do roboty i odbierała to, jako wiecznie wiszącą siekierę
nad głową. Z ulgą wróciła do etatu - wyraźne godziny, własne biurko, od -
do, zamknąć pokój i do domu. Dla niej - super. Dla mnie? He he. Ja
zrobiłam dokładnie odwrotnie. I każda z nas cieszy się z tego, co
zrobiła.
Nie uważam się za lepszą, bo mam wolny zawód. Nie uważam się za
gorszą. Nie biję pokłonów przed etatem, nie wywyższam go, wręcz nie
lubię, ale.... możliwe, że gdybym miała dziecko, to komfort psychiczny
comiesięcznego dochodu skłoniłby mnie do etatu jako najlepszego
rozwiązania. Choć tak nie lubię etatu, że ostro kombinowałabym jak
wybrać. W wolnym zawodzie jest mniej finansowego komfortu, ale np można
się powłóczyć po świecie. Więcej - można pracować, włócząc się po
świecie. Więcej - część ludzi się włóczy z dziećmi. Jak dla mnie to
hardcor, ale co kto lubi. I znów - to nie znaczy, że oni są lepsi, ani
nie znaczy, że masz spakować dzieci w plecaki i pojechać do Ekwadoru. Bo
może Ciebie to po prostu nie bawi. I nic w tym złego. Ale jak mi czasem
ludzie mówią: o, ale ty masz fajne pomysły, ale ty masz jaja (dla
niezorientowanych czytających: ja mam na koncie życiowym trochę rzeczy typu tych
ciągle cytowanych ślimaków) - nie uważam że mam jakieś szczególne jaja,
ja po prostu bym zwariowała na etacie, więc robię w tym, w czym jest mi dobrze. I już. Czy to znaczy że
zasługuję na podziw, bo robię rzeczy niestandardowe? A może przeciwnie,
na naganę, bo odstaję od większości (etatowego) społeczeństwa? Spotkałam
się z obydwoma podejściami.
Czy tęcza może być zbyt kolorowa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz