Zaczęliśmy dyskusję z kumplem o klaskaniu. W samolotach. Podobno w jakiejś ankiecie lotniczej wyszło, że jest to jedno z bardziej denerwujących zachowań, na równi z kopaniem w fotel, czy deptaniem po nogach.
Krzyś: Landing Clapper. Face palm. Proszę, nie róbcie tego, świat się z nas śmieje.
Lila: No
dobra, większość zachowań jest przykra dla innych, ale klaskanie Ci
przeszkadza? Czemu? Bo inni tego nie robią? Tylko dlatego? Kurde. Tylko
dlatego? Jestem Polką. Wiem co to pierogi, kiełbasa i żurek (stoi
na balkonie, wczoraj zrobiłam, bardzo dobry),
a inni nie wiedzą. Moi przodkowie na jesieni 1939 też zachowali się
inaczej niż reszta Europy. Mam to we krwi. Mój naród jest trochę
szalony, musi taki być między dwoma silnymi państwami. No i co, naprawdę
Cię rusza, że ktoś się śmieje z polskich drobnych zwyczajów? I to
jeszcze żeby to było coś śmierdzącego co przeszkadza, coś uciążliwego,
to bym zrozumiała, ale klaskanie - problemem? Ja tam się dziwię że to
się nie przyjęło na świecie. A sama robię tyle rzeczy nietypowych w
życiu, że mam już totalną zlewkę jak kogoś coś dziwi. Póki nikt nikogo
nie krzywdzi...
Krzyś: Klaskanie w samolocie jest głupie i obraźliwe.
Klaskanie
zaczęło się dopiero, kiedy Polacy dostali się do Schengen a tanie linie
masowo weszły do Polski. Jeżeli rozejrzysz się po terminalu, możesz
zobaczyć ludzi, którzy udają się w podróż (większość),
kilku frików, dla których lot jest przeżyciem mistycznym (dzień dobry) i
grupę ludzi, którzy żegnają się z tym światem, udając w ostatnią drogę.
To Polacy, wszyscy przerażeni, niektórzy bladzi jak ściana, inni
zieloni. Taki dzielny naród, 1939, Somosierra, Wiedeń, Grunwald, a boją
się latać panicznie. PA-NICZ-NIE. Miałem kiedyś kolegę, zdawało się
człowiek wykształcony (hofmaniak), zapalony latacz na symulatorach, on
mi powiedział, że latać w realu nie lubi. "Samolot nie ma prawa unosić
się w powietrzu" - jego słowa.
Oklaski
na odgłos uderzenia kół o pas startowy to reakcja histeryczna,
zasługująca na uwagę klinicystów. To wielki okrzyk "Żyjemy! to cud!".
Z
tego powodu jest to wysoce obraźliwe dla pilotów, To, że lot przebiegł
pomyślnie, to efekt lat treningu i doświadczenia zbiorowego całej
awiacji. Jest ciężka praca. Każdy konkretny lot to wynik harówki około
stu osób. Wszyscy pracują, żeby było bezpiecznie i gładko. Jeżeli
wylądowało się normalnie, to NIE JEST to efekt ani szczęścia, ani bożej
przychylności vel cudu. To efekt ciężkiej pracy i doświadczenia.
Histeryczna reakcja "Żyjemy!" jest obrazą dla wszystkich ludzi, którzy
zrobili wszystko aby lot przebiegł bez zakłóceń.
To
takie samo zachowanie, jak uściśnięcie ręki arabowi, który robi nam
kebaba i dziękowanie mu, że nas nie wysadził w powietrze.
Rodaku!
Jeżeli nie uważałeś na fizyce, a statystyki (które mówią, że z większym
prawdopodobieństwem zginiesz idąc rano na dół po bułeczki, niż gdybyś
co dziennie do pracy latał samolotem - w samolocie) cię nie przekonują,
to błagam, zostań w domu, albo jedź pociągiem.
Teraz o tym, dlaczego klaskanie jest głupie.
Histeryczna
reakcja na uderzenie kół o pas startowy świadczy o braku elementarnej
wiedzy. Większość wypadków śmiertelnych w lotnictwie zdarzyło się między
uderzeniem podwozia głównego o pas startowy a zatrzymaniem przy bramce.
To jest najniebezpieczniejsza faza lotu - dobieg. Samolot nie został
zrobiony do tego, żeby jeździć na kołach i robi to źle i niezgrabnie,
ograniczenie prędkości ma do 15 węzłów. Ale ie może usiąść tak wolno:
siada różnie 80-100-120 węzłów i tę setkę musi szybko wytracić. Pas
wąski, hamowanie niebezpieczne. Ludzie w tym momencie klaszczą jak
wściekli i zanoszą modły dziękczynne, tymczasem, jeżeli w ogóle ich
życie kiedykolwiek było narażone na niebezpieczeństwo, to właśnie po
tym, jak usłyszeli ten głuchy łoskot. Słynny wypadek Lufthansy na
Okęciu: JEB- KLASKU-KLASKU-JEBUDUBU-BęC (tym razem na serio). Samolot do
kasacji, trupy, ranni.
Jeżeli
koniecznie, alt koniecznie musicie klaskać. to dopiero wtedy, gdy
samolot zatrzyma się przy rękawie. Chociaż znany jest co najmniej jeden
przypadek, kiedy wtedy właśnie samolot staną w ogniu jak pochodnia i
cudem tylko wszyscy zdążyli uciec zanim temperatura rozpękła B737 na
pół.
W skrócie: klaskanie jest głupie, aroganckie i obraźliwe. Świadczy o braku wiedzy, kultury i wychowania.
Lila:Ten
kawałek o kołach, i pochodniach bardzo mi się podoba - nie wiedziałam w
którym momencie klaskać, dziękuję. A w kwestii buractwa, podważania
profesjonalizmu pilotów, Rozumiem, że jak idziesz na koncert, to też nie
klaszczesz, ponieważ podważało by to
profesjonalizm muzyków, wszak to że dobrze grają to efekt ciężkiej
pracy, i to nie tylko ich godzin na symulatorach i nalocie ćwiczebnym,
ale i wieży, i mechaników, i wielu osób, których praca składa, oj, wielu
godzin ćwiczeń na instrumencie, dyrygenta, inżynierów od rozchodzenia
dźwięku na sali koncertowej, jakiegoś kompozytora, czy reżysera.
Rozumiem że siedzisz jak przymurowany i wyróżniasz się wśród
klaszczącego tłumu, czasem zbierając zdziwione spojrzenia - i tu
odczuwam jedność duchową z Tobą, bo w niektórych sytuacjach też robię
coś innego niż wszyscy.
Krzyś: Klaszczą
tylko Polacy a świat się z nas nabija (doceniam delikatność twórców
załączonego wideo, że nie ma ani pół aluzji do tego niepodważalnego
faktu, że tylko obywatele RP są Landing Clappers). Nie należy tego
zwyczaju bronić, skoro został uznany za najbardziej drażniący ze
wszystkich w pollu przeprowadzonym wśród pasażerów. Bardziej od tego, że
ktoś Cię cały lot z Tokio do Helsinek kopie w nery.
Oklaski na koncercie są dobrą analogią, przyjrzyjmy się więc.
Zacznijmy
historycznie. Oklaski dla artystów są tradycyjnie przyjętym wyrazem
uznania. Dla przewoźników nie. Nie klaskano woźnicom, kapitanom
rzecznych promów ani greckich galer. Ani kapitanom statków
transoceanicznych w czasach, gdy takie podróże były
naprawdę niebezpieczne. Po prostu - człowiekowi przy steru nie klaszcze
się. Więc i pilotom się nie klaszcze bo i nikt tego nie robił w
czasach, kiedy latanie było niebezpieczne. Zresztą latanie bardzo szybko
zrobiło się super bezpieczne, bo inaczej nie rozwinęłoby się jako
działalność dochodowa. Pierwszy samolot pasażerski, który przeleciał bez
awarii (awarii, nie wypadku!) milion mil (1 800 000 km) latał w latach
(sic!) 30. ubiegłego stulecia. Nazywał się bodajże Herkules.
Teraz o oklaskach na koncercie:
1.
Matka mi mówiła, żę jak byłem mały, nienawidziłem oklasków, łapałem
sąsiadów za ręce, wrzeszczałem na innych, żeby przestali i strzelałem do
nieposłusznych z palca. Co mi najwyraźniej zostało. Puf! Puf!
2.
Jordi Savall, któremu ja niegodzien rzemyczka od trzewiczka często
prosi publiczność, aby nie klaskała ani w trakcie ani po występie. Zeby
to całe misterium w sobie jak najlepiej zachowac i zabrać je ze sobą do
domu.
3.
Obecnie przyjęte jest klaskanie tylko na końcu utworu - jeszcze 80 lat
temu przyjęte było klaskanie po każdej części, dziś uważane za objaw
nieuctwa i braku ogłady. W XIX wieku przyjęte było klaskanie w trakcie, w
każdm miejscu, które się komus spodobało. Do dziś we Włoszech,
zwłaszcza na występach wokalnych (opera, recital) tak się reaguje. Na
koncercie Cecilli Bartoli, jedynej, boskiej, największej, w Rzymie
owacje kilkakrotnie przerywały w srodku wykonanie utworu. To jest dość
urocze, wszakże nie do pomyslenia nigdzie indziej. Przewiduję, że
naturalną koleją rzeczy, pod wpływem artystów takich jak Savall będzie
się klaskało tylko na końcu recitalu, a w następnym stuleciu - w ogóle,
Oklaski
- a co jeśli ich nie będzie, albo, co gorsza będą zdawkowo-litościwe? -
są ważną częścią składową tremy estradowej. Gdyby nie klaskać, rzecz
sprowadzałaby się do wyjścia i zagrania. Wiem co mówię, próbowałem.
Najlepiej gram w gronie kilku osób, które nie chcą przerywać ani mnie
ani sobie nawzajem niepotrzebnym hałasem. Robimy coś, potem ja gram, a
potem idziemy robić co innego. Jeść, pływać, żeglować. Praktycznie nie
potrafię dać więcej niż 45% na estradzie, jeśli to jest poważny występ z
frakiem i owacjami. Chyba, że tak się złoży, że gram PRZECIWKO komuś.
Nie sądzę, żebym był jakimś wyjątkiem. Chopin też tak miał. Czyli to nie
zależy od przygotowania ani klasy instrumentalisty. Ale ci lepsi mają
lepiej zbadane życiorysy.
4.
W wielu wypadkach oklaski są wyrazem strachu, że ktoś mógłby pomyśleć,
że zasnąłem, albo, że nie wiem, kiedy jest koniec utworu, albo, nie
wiem, co dobre. Jako muzyk wyczuwam te odcienie. Tę histerię, to
ostentacyjne klaskanie, żeby coś komuś udowodnić, nie żeby nagrodzić
artystę.
Czy
oklaski są miłe? Są jak narkotyk najgorszego gatunku. Smakują w
trakcie, a im były mocniejsze, tym szybciej następuje zjazd do
rzeczywistości. Dwie godziny po koncercie wszyscy muzycy, z którymi
rozmawiałem czują się obrzydliwie.
5.
Artyści, poza pięcioma na krzyż ze ścisłej czołówki, dają 20-30
koncertów rocznie, ci bardziej wzięci nawet dwa na tydzień. Piloci robią
pięć odcinków dziennie, co daje nawet 25 "występów" tygodniowo. Pliz,
to jakby klaskać, że ktoś się po nosie podrapał.
Wiesz,
że mam największy podziw i szacunek dla wszystkich pilotów, bo to
ludzie, którzy swej pracy poświęcają się całym sobą. Ale oklaski? Po
zwyczajnym locie? A za co? Tak, po akcjach takich jak Hudson albo Wrona
na Okęciu - należy im się (i całej załodze, łacznie z "dziewczynami",
czyli stewardami wszelkiego wieku, stanu i płci biologicznej) wielki
podziw i uznanie. Ale też ani Sully ani Wrona nie zrobili niczego
nadzwyczajnego - nic, do czego nie byli szkoleni przez dziesiątki lat. I
kiedy przyszedł ten jeden moment, wykonali swe zadanie po mistrzrowsku.
Wodowanie bez rannych to arcydzieło sztuki pilotażu; normalnie powinno
być trochę ofiar śmiertelnych, tak do 40%.). I wtedy może by klaskać
można. Ale oczywiście ani na środku rzeki ani uciekając z samolotu
nikomu to nie było w głowie. Wtedy - raz w życiu - każdy z tych Wielkich
Lotników uratował ludziom życie. Kiedy po prostu ląduje, to po prostu
ląduje. Znam ludzi, którzy wysiadając z taksówki nie są w stanie nawet
mruknąć podziękowania.
A
propos zwyczajów: w Turcji kierowcy autobusu daje się napiwki, nawet
miejskiego. Niech. Ich kraj, ich zabawa. Ale trudno się dziwić, że
rzucanie prze Turków pieniążka na deskę rozdzielczą budzi zdziwienie i
rozbawienie we wszystkich innych krajach Europy.
Lila: Krzyś,
ja se teraz pójdę, bo mam plany na wieczór. Ale wrócę, a chętnie Cię
posłucham. Moje stanowisko z grubsza jest takie, że to tylko konwencja,
czy zwyczaj. Ale... Potrafisz pokazać pewne aspekty sytuacji, które mi
po prostu nie przychodzą do głowy,
albo jakieś fakty o których nie wiedziałam. I jestem ciekawa tego
innego sposobu widzenia sprawy, tym bardziej, że Twoja wersja jest
bardziej "poprawna politycznie". Może się zdarzyć że mnie po prostu
przekonasz. Gdyby jednak nie, i gdyby każde pozostało przy swoim zdaniu,
to i tak jestem ciekawa Twojego sposobu widzenia sprawy, a jeśli nawet
się zdenerwujesz, i przyślesz mi koszulkę z napisem BURAK to obiecuję
zakładać ją do samolotu i odsłaniać napis w czasie klaskania (na znak
szacunku dla Ciebie).
Przeczytałam jeszcze na szybko, nie zawiodłam się. Tak, to klaskanie po
koncercie to naprawdę dobrze pozwala zrozumieć niuanse, i masz bardzo
spójne rozumowanie. Postaram się pokazać równie spójnie inny sposób
spojrzenia, ale będę miała wyzwanie .
Krzyś: Myślałem o zielonej w marengo rzucik raczej
Lila: Wróciłam,
wytańczona, było cudnie, boli mnie głowa, bo się nie wyspałam, nie
piłam (impreza bez alkoholu) ale z racji głowy przejdę do meritum i
oklasków koncertu. Dobrze, że miałam te parę godzin, to sobie w trakcie
tańczenia przemyślałam.
Bardzo podoba mi się NIE KLASKANIE w trakcie utworu muzycznego, bo to po prostu przeszkadza. I muzykowi w wykonaniu i innym w słuchaniu.
Świetny
jest ten kawałek, gdzie piszesz o tanim narkotyku. To jest właśnie to,
na co miałam nadzieję - że pokażesz mi jakiś aspekt, który jest ważny, a
na który nie zwróciłam uwagi, ale jak pokażesz, to powiem - o kurde,
faktycznie. Chodzi o oklaski zachęcające, bo w sumie przecież ma być
miło, tak generalnie, jak klaszczemy muzykowi. I o to jak sie czuje
muzyk. Grać na scenie to nie bardzo miałam okazję, ale gadać na scenie
tak. Ćwiczyłam, bo ja mam generalnie lęk występowania przed dużą
publicznością (jak wielu ludzi), ale też mam "gadane", lubię mówić
(śmieszna mieszanka: lubić i się bać jednocześnie), no i miałam potrzebę
życiową, wiedziałam że będę musiała gadać przed niekoniecznie
zainteresowanym czy życzliwym gronem - w ramach dr. No, to ćwiczyłam.
Cała taka organizacja była, trochę podobna do Toast Masters, ino po
polsku. Teraz spokojnie jestem wstanie gadać do dowolnej publiczności.
Nie mówię że się nie boję, tylko że lęk mnię w niczym nie przeszkadza,
to tego mnie nauczyli, a co ciekawe - jak się tak umie gadać do każdej,
to tego lęku prawie nie ma, on się zmniejsza.
Stosowaliśmy tam oklaski. W
trzech miejscach mowy.
Oklaski na wstęp - do wywołania delikwenta.
Oklaski na koniec - jako wyraz uznania.
Oklaski na koniec - jako "zamknij się".
Zacznijmy
od tych klaskanych na koniec jako wyraz uznania - faktycznie, czasem
były takie wątłe, bo prezentowana mowa była do d...
Ciekawym
zjawiskiem były te na "zamknij się". To było ćwiczenie, gdzie mówiliśmy
w zadanym czasie, mówca znał czas, oraz miał sygnalizowaną końcówkę w
sensowny sposób, pozwalający wygłosić ze trzy zdania zakończenia. Dla
ułatwienia - wszyscy bardzo lubiliśmy to ćwiczenie, było ono chyba
najbardziej ekscytującym elementem spotkań. Opowiem Ci o nim kiedyś, tu
chcę podkreślić, że oklaskami można zamknąć komuś buzię. To się czasem
zdarza i w "realu", że jak ktoś długo przynudza i nie chce skończyć to
publiczność zaczyna klaskać.
Klaskanie
ma naprawdę wielką moc. W przypadkach czegoś niezwykle cudownego, ale
takiego mocno ponad dobry występ - wiwat publiczności wydaje się
sensowny, ale chyba tylko wtedy. Myślę jeszcze o tych oklaskach na
wstępie.
Wyszłam
kiedyś na scenę, nie pamiętam gdzie to było i co to było, ale miałam
gadać, a przede mną czerń i reflektor w oczy. Nic nie widzę - czy
słuchają, czy patrzą na mnie, czy śpią, czy w ogóle wyszli i nikogo tam
nie ma. W głowie panika. Ale ja szkolona
jestem. Przyznam że dłuższą chwilę zastanawiałam się - teraz jak
opowiadam - czy oni mnie przywitali oklaskami i mi przeszło, czy to było
jakoś inaczej. Było ciut inaczej, ale w sumie mniej więcej na jedno
wychodzi. To nie były oklaski. Ja potrzebowałam się dowiedzieć że tam są
i im coś opowiedziałam, chyba nawet wprost to że ich kompletnie nie
widzę, boję się trochę , i może ich tam nie ma i pojechałam w jakiś
absurd i z ciemności doleciał mnie zbiorowy życzliwy śmiech. I mi
przeszło, poszło, wygłosiłam co miałam, a że lubię gadać, to zrobiłam to
dobrze - i.... uświadomiłam sobie, że kompletnie nie pamiętam czy
klaskali mi na koniec. Pewnie tak, by gdybym miałam wewnętrzne poczucie
zadowolenia a publiczność zachowała się niezgodnie z nim to bym to
zapamiętała, ale faktycznie te oklaski na koniec to są zbędne. Jak wiem
że dobrze mówię - to zwisa mi i powiewa, a jak nie wiem, bo jestem albo
kiepski mówca, albo mam problemy z akceptacją siebie, to to jest tani
narkotyk - 5 minut dobrego samopoczucia i nadal jestem tym samym mówcą z
tym samym poczuciem wartości.
I
tu mnie przekonałeś, bo do tej pory wydawało mi się że należy klaskać,
bo tak wypada i bo tFurcy jest miło. A tu niespodzianka.... Dziękuję.
A
teraz znów kurka będzie przerwa, choć tym razem nie kiecka, tylko
spodnie do chodzenia po błocie. Krzyś, FB to nam zgubi te rozmowy za
jakiś czas, a to o klaskaniu jest fajne. Mam ochotę przekopiować na
bloga, mojego prywatnego, oczywiście za zgodą i możesz autoryzować. Chcesz?
Krzyś: możesz
przekopiować.