Mam kartę. Wędkarską. I komplet wszystkich kwitków potrzebnych do łowienia w mojej okolicy. A trzeba mieć trzy kwitki na wody podstawowe, ogólnodostępne. (No, to znacie mój kolejny powód dlaczego ganiałam po urzędach w upał, zamiast siedzieć na rubieży. Powodów było kilka, dlatego ganiałam, a nie chodziłam)
Gdzie wędkarz ma zakwasy?
Na udach. Ale gigantyczne. Dlaczego?
To, że w prawej ręce - od machania wędką, to oczywiste. Te mam, i to nieduże. W końcu regularnie tutaj rąbię drzewo do piecyka, więc nie jestem taka całkiem zwiotczała od komputera. Ale na udach? I sama się zdziwiłam, po czym. Ale doszłam. Co robi wędkarz? Jak złowi to: wpuszcza rybę do siatki (zdjętą z haczyka) - a to jest przysiad. Ja przy zdejmowaniu ryby kładę wędkę, żeby mieć wolne dwie ręce - więc trzeba ją podnieść. Znowu przysiad. Złowiłam ponad 50 uklejek. Ponad 100 przysiadów.
100 przysiadów.
Aha. Wszytko jasne.
A kot? Obwąchał ryby. Bo się ruszały. Poparzył na mnie zdziwiony. I poszedł sobie.
Bardzo dobrze, koteczku, nie jedz, więcej dla mnie zostanie. Zakwasy mi się lepiej poleczą od tego białka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
niedziela, 13 maja 2012
piątek, 11 maja 2012
Obchód lekarski
Dziś była
akcja kleszcz 2.
Coś miał
szyi, a nie wiedziałam: co. Wyczułam głaszcząc. Oczyma duszy widziałam, jak go kładę
pod lampę, a on sobie daje oglądać szyję po poprzednim wyciąganiu... No, ale cóż. Obchód lekarski trzeba zrobić. Pacjent miał zabieg, to trzeba objerzeć, jak się goi, to zrobię od razu dwa w jednym. Nieważne, że pacjent ma 4 nogi i łapie myszy. Pacjent, to pacjent.
Dał sobie obejrzeć. Dał
z jednej strony, tej poprzedniej. I z drugiej, gdzie wyczułam nowy obiekt.
Obiektu już nie było, może sobie wydrapał, zwłaszcza, że to nie było
kleszczo-kształtne, tylko jakieś takie inne, miększe, ale kawałek dalej zobaczyłam wędrujące po futrze zwierzątko
z czerwoną pupką. Znowu. Kleszcz zwierzęcy. Zdjęłam. Kot leżał. Grzecznie. Dawał się
obmacywać. Kot, który jest raczej niedotykalski, dawał sobie pogmerać w futrze,
kawałek po kawałku. Lekko mruczał. Leżał spokojnie i luźno. Bez trzymania.
Skończyłam macać – wstał i poszedł. On tak ma w zwyczaju, że na kolana to na 3 sekundy, a potem to wstaje i idzie. Tym razem leżał dużo dłużej i to praktycznie bez trzymania. Wstał jak przestałam patrzeć w futro, a już tylko głaskałam.
I ktoś mi
wmówi, że on nie rozumie?
czwartek, 10 maja 2012
NAUKA POLOWANIA
Kocinda zwykle przynosi mi zabite (właśnie przyniósł szóstą). Ale
wczoraj przyniósł żywą. Wielką, tłustą, jak rzadko. I bardzo żywą.
Piszczącą. Po czym ją mi wypuścił w chałupie!
No, to już przesada. Opierniczyczłam kota. Zaczął łapać. Pomogłam odsunąć drzewo przy kominku, gdzie się schowała. Złapał. Zaniósł do kuchni. I znowu wypuścił!
Pomogłam odsunąć torby pod stołem. Złapał. Mysz piszczy. Puścił, złapał. Popatrzył na mnie. Kurcze. Za chwilę ta mysz ucieknie, gdzieś gdzie nie będzie dojścia. I jak na zamówienie. Kot znów puścił, a ona dała dyla za lodówkę. Nawrzeszczałam na kota. Pomogłam odgarniać zapasy z kąta przy lodówce. Lodówki nie odsunęłam. Poszłam sobie ochłonąć. To nie na moje nerwy.
Za chwilę przyszedł kot z myszą w zębach. Po czym ostentacyjnie na moich oczach wypuścił ją w przedpokoju. Tam są schody. Tam są schowki nie do wydostania. Załamałam się.
Załamanie się ma pewne zalety - zmienia perspektywę. Siadłam na schodach i zastanowiłam się, co robić. W końcu.. co z tego, że mysz? Zostawiam otwarte drzwi jak ciepło. Może wejść i sto myszy. Najlepszą gwarancją, żeby się nie rozmnożyła, jest łowny kot. Wtedy się uspokoiłam. Trudno, wypuścił, to wypuścił, jakaś skucha może się zdarzyć. Suma i tak jest dodatnia. I poszłam na zaplanowane ryby, co to mi ta mysz je opuźniła. A kota zostawiłam, niech sobie łapie. Byłam ciekawa czy złapie.
Wróciłam z ryb. Spytałam kota, czy złapał. Naszykowałam obiad. Kocinda wparadował z wielką, tłustą (i na już, na szczęście, martwą) myszą w zębach. Ufff....
I w trakcie obiadu naszła mnie refleksja, że on tak ostentacyjnie wypuszczał. I czekał. I patrzył na mnie. To chyba miał być prezent, żebym też sobie połapała i miała frajdę. Taka nauka wędkowania. Tfu. Myszowania. Albo pokaz dzielności. Ale to był pokaz. Wyszedł mu, nie ma co.
No, to już przesada. Opierniczyczłam kota. Zaczął łapać. Pomogłam odsunąć drzewo przy kominku, gdzie się schowała. Złapał. Zaniósł do kuchni. I znowu wypuścił!
Pomogłam odsunąć torby pod stołem. Złapał. Mysz piszczy. Puścił, złapał. Popatrzył na mnie. Kurcze. Za chwilę ta mysz ucieknie, gdzieś gdzie nie będzie dojścia. I jak na zamówienie. Kot znów puścił, a ona dała dyla za lodówkę. Nawrzeszczałam na kota. Pomogłam odgarniać zapasy z kąta przy lodówce. Lodówki nie odsunęłam. Poszłam sobie ochłonąć. To nie na moje nerwy.
Za chwilę przyszedł kot z myszą w zębach. Po czym ostentacyjnie na moich oczach wypuścił ją w przedpokoju. Tam są schody. Tam są schowki nie do wydostania. Załamałam się.
Załamanie się ma pewne zalety - zmienia perspektywę. Siadłam na schodach i zastanowiłam się, co robić. W końcu.. co z tego, że mysz? Zostawiam otwarte drzwi jak ciepło. Może wejść i sto myszy. Najlepszą gwarancją, żeby się nie rozmnożyła, jest łowny kot. Wtedy się uspokoiłam. Trudno, wypuścił, to wypuścił, jakaś skucha może się zdarzyć. Suma i tak jest dodatnia. I poszłam na zaplanowane ryby, co to mi ta mysz je opuźniła. A kota zostawiłam, niech sobie łapie. Byłam ciekawa czy złapie.
Wróciłam z ryb. Spytałam kota, czy złapał. Naszykowałam obiad. Kocinda wparadował z wielką, tłustą (i na już, na szczęście, martwą) myszą w zębach. Ufff....
I w trakcie obiadu naszła mnie refleksja, że on tak ostentacyjnie wypuszczał. I czekał. I patrzył na mnie. To chyba miał być prezent, żebym też sobie połapała i miała frajdę. Taka nauka wędkowania. Tfu. Myszowania. Albo pokaz dzielności. Ale to był pokaz. Wyszedł mu, nie ma co.
poniedziałek, 7 maja 2012
Akcja KLESZCZ (w kocie)
Wczoraj
była akcja kleszcz
Nieudana. Urwałam kleszcza, została główka. W kocie te kleszcze siedzą głębiej,
niż w człowieku. Człowiekowi to bym wyjęła tym zestawem narzędzi, co miałam,
ale do kota trzeba mieć albo inne zabawki albo inny algorytm. To są też inne
kleszcze niż ludzkie. Takie z czerwoną pupką i większe i trochę twardsze.
Ludzkie są z czarną.
Jasne, że
zadowolony nie był i darł ryj w trakcie. Ale nawet jak wyrwał łapę z uchwytu to
nie drapał, tylko sterczała w górze i to ze schowanymi pazurami. Chyba rozumie, że to pomoc i dlatego nas nie
drapał. Tylko wył. I nie uciekał po operacji, a tylko trochę się odsunął.
Myślę, że
rozumie, również dlatego, że całą zabawę zaczęłam, gdy zobaczyłam że drapie
jedno miejsce. Obejrzałam miejsce. Zobaczyłam kleszcza. Poszłam po narządy i
uchwyt do kota (biologiczny, w postaci
człowieka).
I zaczęłam operację,
zaraz po tym drapaniu. Dlatego myślę, że rozumie, że to pomoc. Bo go swędziało,
a ja coś z tym zrobiłam.
I
naprawdę nas nie podrapał, a mógł. Ja uważnie obserwowałam łapy, bo dłubałam w
jego szyi i miałam oczy w zasięgu pazurów. Dlatego byłam bardzo, bardzo uważna.
Ta stercząca łapa ze schowanymi pazurami mnie wzruszyła. Moje oczy były w
zasięgu. I nic. Schowane pazury. Łapa nieruchoma.
Co za dzielny kot!
sobota, 5 maja 2012
Mysz! Mysz!
Złapał!
I jeszcze mi przyniósł! Potem jeszcze dwie złapał. Ostatnią złapał w nocy i mi przyniósł do domu, żeby się pochwalić. Rozgruchałam się oczywiście, jaki mądry, jaki dzielny, i głaskałam. Pewnie dlatego przychodzi się pochwalić, że tak mocno go komplementuję. Kot rozumie, że jest chwalony, to mądry zwierzak.
Trochę mam już dosyć komputera i zleceń. Wieczorem pójdę na ryby. I zrobię sobie niedzielę bez kompa. To dobrze robi na głowę, na oczy, na nadgarstki informatyka, na kręgosłup i na wszystko. Na szczęście robotę obrobiłam na tyle, że mogę zrobić przerwę. Rubieża rubieżą, ale ja tu całkiem konkretnie popylam w klawiaturkę, sporo godzin dziennie. Dobrze, że zrobiło się ciepło, bo poza budynkiem mam lepszy net. Niby mogę pracować bez netu też, ale tam mam źródła referencyjne. Wygodniej mi.
A co na to kot? A właśnie się położył obok, w plamie słońca. Wczoraj wlazł mi do hamaka i usiłował się uwalić na klawiaturze - laptop jest ciepły, rozumiecie. Broniłam klawiatury, bo to moja zabawka. Zgodził się łaskawie ułożyć obok, na moim brzuchu, rozciągnięty wzdłuż laptopa. Ręce opierałam o kota i pisałam swoje. No, poezja.
I jeszcze mi przyniósł! Potem jeszcze dwie złapał. Ostatnią złapał w nocy i mi przyniósł do domu, żeby się pochwalić. Rozgruchałam się oczywiście, jaki mądry, jaki dzielny, i głaskałam. Pewnie dlatego przychodzi się pochwalić, że tak mocno go komplementuję. Kot rozumie, że jest chwalony, to mądry zwierzak.
Trochę mam już dosyć komputera i zleceń. Wieczorem pójdę na ryby. I zrobię sobie niedzielę bez kompa. To dobrze robi na głowę, na oczy, na nadgarstki informatyka, na kręgosłup i na wszystko. Na szczęście robotę obrobiłam na tyle, że mogę zrobić przerwę. Rubieża rubieżą, ale ja tu całkiem konkretnie popylam w klawiaturkę, sporo godzin dziennie. Dobrze, że zrobiło się ciepło, bo poza budynkiem mam lepszy net. Niby mogę pracować bez netu też, ale tam mam źródła referencyjne. Wygodniej mi.
A co na to kot? A właśnie się położył obok, w plamie słońca. Wczoraj wlazł mi do hamaka i usiłował się uwalić na klawiaturze - laptop jest ciepły, rozumiecie. Broniłam klawiatury, bo to moja zabawka. Zgodził się łaskawie ułożyć obok, na moim brzuchu, rozciągnięty wzdłuż laptopa. Ręce opierałam o kota i pisałam swoje. No, poezja.
czwartek, 3 maja 2012
Wojna kocio-kocia.
To było nie do uniknięcia, że prędzej czy później się pobiją - moje miastowe czterołape szczęście z miejscowymi kiciusiami. Gospodarze w pobliżu też mają kota. I też czarnego. Ale był pewien aspekt humorystyczny:
Z samochodu wysiadł czarny kot (tym razem bez obróżki). Za krzaka wyszedł drugi czarny kot. Potem była gonitwa, dziki miauk i skłębienie. Na placu boju został jeden czarny kot. Rozsyczany i zjeżony.
No i takie drobne pytanie: który kot został?
Ja tam mojego poznam (ma drobniuteńką łatkę na sierści, tak z 6 włosów dosłownie i wiem gdzie patrzeć). Ale przywożący kota przeżyli chwilę grozy.
Z samochodu wysiadł czarny kot (tym razem bez obróżki). Za krzaka wyszedł drugi czarny kot. Potem była gonitwa, dziki miauk i skłębienie. Na placu boju został jeden czarny kot. Rozsyczany i zjeżony.
No i takie drobne pytanie: który kot został?
Ja tam mojego poznam (ma drobniuteńką łatkę na sierści, tak z 6 włosów dosłownie i wiem gdzie patrzeć). Ale przywożący kota przeżyli chwilę grozy.
środa, 2 maja 2012
PIT bez kolejki
Przebiegłam przez moje miasto jak po ogień i znów jestem na rubieży.
Oddawałam PITa.
Nie było kolejek.
Wyobrażacie sobie?
Kolejek nie było. W ostatni dzień. Fakt, że byłam koło południa. Ale to ostatni dzień składania pitów. Nie było. Przede mną była jedna osoba przy okienku w trakcie oddawania. Dla pitów najprostszych (ja mam udziwniony) - nie było kolejki wcale. Zero. Urzędnicy czekali na klienta.
Szok.
Na Ciekawej Medycynie napisałam odcinek "Kwaszone czy skwaśniałe", bo takie upały teraz, po 30 stopni i temat na czasie. Napisałam. Powiesiłam. Chcę wpisać w spis treści.... I wymiękłam. Jak ja to mam zaszeregować?! Może wypadki-pierwsza pomoc? Ale jazda. Nie wiem. Przemyślę sprawę.
Kot pojechał dzień wcześniej samochodem, więc był krócej w gorącym mieście, szczęściarz. Ale... już mi go zdążyli uszkodzić przez jeden dzień.Widzicie tą łysą plamę koło oka? Jutro wam powiem skąd się wzięła.
Oddawałam PITa.
Nie było kolejek.
Wyobrażacie sobie?
Kolejek nie było. W ostatni dzień. Fakt, że byłam koło południa. Ale to ostatni dzień składania pitów. Nie było. Przede mną była jedna osoba przy okienku w trakcie oddawania. Dla pitów najprostszych (ja mam udziwniony) - nie było kolejki wcale. Zero. Urzędnicy czekali na klienta.
Szok.
Na Ciekawej Medycynie napisałam odcinek "Kwaszone czy skwaśniałe", bo takie upały teraz, po 30 stopni i temat na czasie. Napisałam. Powiesiłam. Chcę wpisać w spis treści.... I wymiękłam. Jak ja to mam zaszeregować?! Może wypadki-pierwsza pomoc? Ale jazda. Nie wiem. Przemyślę sprawę.
Kot pojechał dzień wcześniej samochodem, więc był krócej w gorącym mieście, szczęściarz. Ale... już mi go zdążyli uszkodzić przez jeden dzień.Widzicie tą łysą plamę koło oka? Jutro wam powiem skąd się wzięła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)