---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
niedziela, 30 grudnia 2012
czwartek, 27 grudnia 2012
Owoce tropików: Lichi, Małpi banan, i mango
Od kilku godzin jestem w Melbourne. Zdjęcia z drogi będą, jak zgram, tymczasem wrzucam reminescencje z Cairns: owoce tropików.
Lichi (czytaj LICZI)
Na botanice praktycznej (miałam taki, bardzo
fajny, przedmiot na studiach) – na botanice praktycznej powiedzieli mi, że trzy
najsmaczniejsze owoce świata to: pomarańcz, jabłko i lichi. Co oczywiście jest
nieprawdą, bo według mnie trzy najsmaczniejsze owoce świata to pomarańcz, lichi
i czereśnie. Nie przepadam za jabłkami, podobnie
jak niektórzy inni członkowie mojej rodziny. Pomarańcze lubię. Czereśnie
uwielbiam. Jak dotąd wszystko się zgadza.
A wracając do tytułowego lichi – przed wyprawą do Australii to nie miałam okazji zjeść porządnego lichi. Pani na zajęciach powiedziała, że nie udało jej się dostać w sklepie, bo mieli jakieś, ale tak kiepskie, że nie warto brać ich, bo się tylko zniechęcimy, i nie będziemy mieć prawidłowego wyobrażenia o tym owocu. Przyniosła nam takie z puszki – ale to też nie to samo, i było takie sobie. Zostałam po zajęciach z uczuciem niedosytu i przekonaniem, że trzeba będzie ten owoc spróbować, jeśli tylko będzie okazja w dobrym kraju, gdzie toto rośnie.
A wracając do tytułowego lichi – przed wyprawą do Australii to nie miałam okazji zjeść porządnego lichi. Pani na zajęciach powiedziała, że nie udało jej się dostać w sklepie, bo mieli jakieś, ale tak kiepskie, że nie warto brać ich, bo się tylko zniechęcimy, i nie będziemy mieć prawidłowego wyobrażenia o tym owocu. Przyniosła nam takie z puszki – ale to też nie to samo, i było takie sobie. Zostałam po zajęciach z uczuciem niedosytu i przekonaniem, że trzeba będzie ten owoc spróbować, jeśli tylko będzie okazja w dobrym kraju, gdzie toto rośnie.
I się udało.
Leżały sobie w sklepie, wybrałam czerwone,
miękkie i dość duże – one są wielkości śliwek mniej więcej, brałam jak
największe. Spróbowałam…. Niebo w gębie. Bardzo słodkie, bardzo soczyste,
bardzo aromatyczne, owocowe, jednocześnie i słodkie i kwaśne i pełne smaku i
delikatny, miękki, biały miąższ. Soczyste tak, że zawsze się człowiek ufafluni
jedząc.
Uwaga.
Proszę nie kupować lichi w Polsce. Chyba, że wiecie
gdzie mają dobre lichi. Przeciętne lichi w Polsce są małe i zrywane
niedojrzałe, przeleżałe w skrzynkach w ładowni – mdławe i bez smaku. Ja ten
owoc jadłam w Polsce, po zajęciach z botaniki kupowałam ze dwa czy trzy razy, ale
to po prostu nie ma sensu. Jak ktoś wie gdzie są lichi sprowadzane szybkim
transportem i dojrzałe, to to ma sens. Nie wiem gdzie w Polsce można takie
kupić. Jeśli będzie jeszcze sezon na moim wylocie – to zabiorę trochę do Polski
stąd. Lichi podobno jest sezonowe, ale może jeszcze będzie. Wylatuję do Polski
za miesiąc i to z zimniejszego końca Australii. Cairns było jedno z
najgorętszych miejsc i tam już był sezon w pełni.
Dojrzałe lichi ma czerwoną skórkę, taką
troszkę kolczastą, skórka jest sztywna i twarda i cienka. Miąższ jest
mięciusieńki, a w środku twarda pestka. Duża, brązowa.
Scena rodzajowa:
Kupiłam całe kilo lichi. Częstuję „moich”
chłopaków (współspaczy z becpackersa w Cairns). Niemiec dziękuje, częstuje się
z przyjemnością, Polinezyjczyk (czyli prawie aborygen) patrzy nieufnie, ale
słysząc moje zachwyty jakie to dobre, i widząc entuzjazm Niemca – zainteresował
się:
- A co to?
- Lichi.
Polinezyjczyk patrzy nie zdecydowany na
miseczkę, w końcu niepewnie bierze jedno lichi w rękę.
- Nigdy nie jadłeś? – pyta Niemiec.
- Nie. – mówi Polinezyjczyk.
Wymieniliśmy z Niemcem zaskoczone spojrzenia.
Przecież to z jego kraju, nie z naszego, u nas nie rośnie, a my znamy ten owoc…
- To uważaj, jak będzie gryzł, bo w środku
jest pestka. Trzeba wypluć. – Zatroszczył się Niemiec.
Mnie zatkanie jeszcze przez dobrą chwilę nie
odeszło. Znam wszystkie choć trochę jadalne owoce mojego kraju. I sporo owoców
świata. Lichi…o kurcze…. Lichi jest
naprawdę popularne. O, kurcze…. Aborygeni są przesympatyczni. Ale czasem
potrafią zaskoczyć. Zresztą w międzykulturowym środowisku becpakerskim
zaskoczenia są na porządku dziennym.
Małpi banan
Małpi banan (monkey banan) – tak to nazywali w
Cairns, a ten sam banan w Sydney nazywa się słodki banan, czy banan cukrowy
(suger banan).
Krótszy niż zwykły, ale tak samo gruby, też
żółty. Skórka nieco cieńsza. Owoc w środku wygląda jak zwykły banan, może
ciutkę bardziej żółty. Smak: przypomina zwykły banan, tylko dojrzały, słodki i
jeszcze ma troszkę owocowej nuty. Bardzo dobry. Wolę niż zwykłe banany choć
różnica nie jest duża. Smak na tyle podobny, ze gdyby był pokrojony w sałatce,
na przykład z truskawkami (bardzo dobre połączenie na sałatkę, plus jeszcze
troszkę śmietany i jest pycha) – w sałatce małpi banan byłby chyba nie do
odróżnienia.
Główna różnica to to, że jest krótszy i nieco
bardziej owocowy w smaku.
Mango (dzikie)
Soczyste i słodkie, dużo bardziej niż mango
sklepowe. Drzewo mango (mangowiec) jest wielkie - jak widać na zdjęciu powyżej - obok sa latarnie przeciętnej wielkości, a drzewo dwa razy większe. Wyższe niż nasze typowe sosny. Niezłe, nie?
Podobno mango sklepowych jest kilka rodzajów.
Małe - są żywiczne (potwierdzam taki rodzaj,
jadłam);
Duże, prawie kuliste - nie mają żywicznej nuty
(potwierdzam, jadłam, nie mają, podobnie jak i dzikie nie mają), za to są
aromatyczne i słodkie
Podłużne – nie jadłam. Nie wiem. Ale może jeszcze zdążę zjeść, nim wrócę do Polski.
Na zdjęciach mango dzikie. W Cairns był sezon
w pełni, w zimniejszym Sydney i Melbourne albo właśnie się zaczyna, albo nie
rosną – jeszcze nie wiem…
Ciąg dalszy o owocach nastąpi.
niedziela, 23 grudnia 2012
sobota, 22 grudnia 2012
Krokodyle
---- scenka rodzajowa-----
Widzę kobitkę z obsługi Zoo na wybiegu krokodyli, przycinającą kwiatki. Podchodzę i pytam:
- Nie boi się pani?
- Nie. - odpowiada pani - one tu mają mały płotek przy kwiatkach i raczej tu nie wchodzą, a zresztą teraz siedzą w wodzie.
- A te krokodyle to jeszcze nikogo nie pogryzły? - pytam dalej.
- Nie. - odpowiada pani - one nie gryzą, raczej uciekają jeśli tylko mogą. One są rzeczne i są małe. Ale raz się zdarzyło że krokodyl ugryzł turystę.
- Ale nie zjadł?
- Nie, nie zjadł. Ale to była wina tego turysty. Bo on krokodyla kopnął.
- SŁUCHAM? - no, zatkało mnie.
- No, podszedł i kopnął. I ja się temu krokodylowi wcale nie dziwię. Też bym nie chciała być kopana.
Ja też się temu krokodylowi nie dziwię.
piątek, 21 grudnia 2012
czwartek, 20 grudnia 2012
Kolejka podnieba. SKYRAIL.
Scenka rodzajowa:
Wracam ci ja sobie z klifów, ściemnia się już, do chałupy jeszcze ze 3 kilometry uliczkami miasteczka, bo mieszkam z jednej strony zadupia, nad jeziorkiem, a klify są z drugiej. Planu miasta tu nie uświadczysz. Ulicą co miała iść do dworca zdążyłam zawędrować na jakiś lokalny koniec wszystkiego, z wielką zamkniętą bramą i szkołą. Też zamkniętą. "Cafłam" się do drogi głównej i szukam języka.
Pytam faceta:
- W którą stronę do stacji kolejki? W tą?
- W tą. - Odpowiada facet. - Ale tam nic nie ma o tej porze, ani sklepów, ani knajpy, nic, wszystko pozamykane, czego pani szuka?
- A nie, nie, niczego nie szukam - odpowiadam - ja po prostu mieszkam tam w pobliżu. I jak znajdę stację to już umiem trafić do domu.
I tu faceta zgięło ze śmiechu. Zrobił rękami gest bicia brawa, skłonił się z szacunkiem, i rozstaliśmy się życząc sobie dobrej nocy.
Australijczycy są bardzo uprzejmi. On się troszczył o dziewczynę wędrującą o zmroku po wymarłym miasteczku. W Polsce w małych miejscowościach też tak jest.
------ koniec scenki rodzajowej ---------
A teraz trochę zdjęć że Skyrailu - czyli kolejki linowej w Kurandzie. Jeszcze z Cairns.

Poniżej peron kolejki z okienka mojego wagonika (to czarne nisko na zdjęciu to napis na szybie mojego wagonika)
Poniżej pożar buszu. Daleko, więc założyłam że na razie nic mi nie grozi, i że widać to i ze stacji kolejki, więc obsługa wie i jakby co - będzie reagować.
To małe białe na rzeczce na zdjęciu poniżej to spory stateczek. Tu wszystko jest jakieś takie duże...
Wodospadzik był w przerwie między przystankami koleki - kolejka ma trzy odcinki i dwie stacje po drodze, gdzie można wysiąść ale nie trzeba, wagonik jakby co przejeżdża na drugi odcinek. Ja lubię oglądać to sobie wysiadłam. Wodospadzik jak złoto.

Subskrybuj:
Posty (Atom)