---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

niedziela, 18 stycznia 2015

klaskać czy nie klaskać (w samolocie i na koncercie)

Zaczęliśmy dyskusję z kumplem o klaskaniu. W samolotach. Podobno w jakiejś ankiecie lotniczej wyszło, że jest to jedno z bardziej denerwujących zachowań, na równi z kopaniem w fotel, czy deptaniem po nogach.

Krzyś: Landing Clapper. Face palm. Proszę, nie róbcie tego, świat się z nas śmieje.

Lila:  No dobra, większość zachowań jest przykra dla innych, ale klaskanie Ci przeszkadza? Czemu? Bo inni tego nie robią? Tylko dlatego? Kurde. Tylko dlatego? Jestem Polką. Wiem co to pierogi, kiełbasa i żurek (stoi na balkonie, wczoraj zrobiłam, bardzo dobry), a inni nie wiedzą. Moi przodkowie na jesieni 1939 też zachowali się inaczej niż reszta Europy. Mam to we krwi. Mój naród jest trochę szalony, musi taki być między dwoma silnymi państwami. No i co, naprawdę Cię rusza, że ktoś się śmieje z polskich drobnych zwyczajów? I to jeszcze żeby to było coś śmierdzącego co przeszkadza, coś uciążliwego, to bym zrozumiała, ale klaskanie - problemem? Ja tam się dziwię że to się nie przyjęło na świecie. A sama robię tyle rzeczy nietypowych w życiu, że mam już totalną zlewkę jak kogoś coś dziwi. Póki nikt nikogo nie krzywdzi...

Krzyś: Klaskanie w samolocie jest głupie i obraźliwe.

Klaskanie zaczęło się dopiero, kiedy Polacy dostali się do Schengen a tanie linie masowo weszły do Polski. Jeżeli rozejrzysz się po terminalu, możesz zobaczyć ludzi, którzy udają się w podróż (większość),
kilku frików, dla których lot jest przeżyciem mistycznym (dzień dobry) i grupę ludzi, którzy żegnają się z tym światem, udając w ostatnią drogę. To Polacy, wszyscy przerażeni, niektórzy bladzi jak ściana, inni zieloni. Taki dzielny naród, 1939, Somosierra, Wiedeń, Grunwald, a boją się latać panicznie. PA-NICZ-NIE. Miałem kiedyś kolegę, zdawało się człowiek wykształcony (hofmaniak), zapalony latacz na symulatorach, on mi powiedział, że latać w realu nie lubi. "Samolot nie ma prawa unosić się w powietrzu" - jego słowa.

Oklaski na odgłos uderzenia kół o pas startowy to reakcja histeryczna, zasługująca na uwagę klinicystów. To wielki okrzyk "Żyjemy! to cud!".

Z tego powodu jest to wysoce obraźliwe dla pilotów, To, że lot przebiegł pomyślnie, to efekt lat treningu i doświadczenia zbiorowego całej awiacji. Jest ciężka praca. Każdy konkretny lot to wynik harówki około stu osób. Wszyscy pracują, żeby było bezpiecznie i gładko. Jeżeli wylądowało się normalnie, to NIE JEST to efekt ani szczęścia, ani bożej przychylności vel cudu. To efekt ciężkiej pracy i doświadczenia. Histeryczna reakcja "Żyjemy!" jest obrazą dla wszystkich ludzi, którzy zrobili wszystko aby lot przebiegł bez zakłóceń.

To takie samo zachowanie, jak uściśnięcie ręki arabowi, który robi nam kebaba i dziękowanie mu, że nas nie wysadził w powietrze.

Rodaku! Jeżeli nie uważałeś na fizyce, a statystyki (które mówią, że z większym prawdopodobieństwem zginiesz idąc rano na dół po bułeczki, niż gdybyś co dziennie do pracy latał samolotem - w samolocie) cię nie przekonują, to błagam, zostań w domu, albo jedź pociągiem.

Teraz o tym, dlaczego klaskanie jest głupie.

Histeryczna reakcja na uderzenie kół o pas startowy świadczy o braku elementarnej wiedzy. Większość wypadków śmiertelnych w lotnictwie zdarzyło się między uderzeniem podwozia głównego o pas startowy a zatrzymaniem przy bramce. To jest najniebezpieczniejsza faza lotu - dobieg. Samolot nie został zrobiony do tego, żeby jeździć na kołach i robi to źle i niezgrabnie, ograniczenie prędkości ma do 15 węzłów. Ale ie może usiąść tak wolno: siada różnie 80-100-120 węzłów i tę setkę musi szybko wytracić. Pas wąski, hamowanie niebezpieczne. Ludzie w tym momencie klaszczą jak wściekli i zanoszą modły dziękczynne, tymczasem, jeżeli w ogóle ich życie kiedykolwiek było narażone na niebezpieczeństwo, to właśnie po tym, jak usłyszeli ten głuchy łoskot. Słynny wypadek Lufthansy na Okęciu: JEB- KLASKU-KLASKU-JEBUDUBU-BęC (tym razem na serio). Samolot do kasacji, trupy, ranni.

Jeżeli koniecznie, alt koniecznie musicie klaskać. to dopiero wtedy, gdy samolot zatrzyma się przy rękawie. Chociaż znany jest co najmniej jeden przypadek, kiedy wtedy właśnie samolot staną w ogniu jak pochodnia i cudem tylko wszyscy zdążyli uciec zanim temperatura rozpękła B737 na pół.

W skrócie: klaskanie jest głupie, aroganckie i obraźliwe. Świadczy o braku wiedzy, kultury i wychowania.



Lila:Ten kawałek o kołach, i pochodniach bardzo mi się podoba - nie wiedziałam w którym momencie klaskać, dziękuję. A w kwestii buractwa, podważania profesjonalizmu pilotów, Rozumiem, że jak idziesz na koncert, to też nie klaszczesz, ponieważ podważało by to profesjonalizm muzyków, wszak to że dobrze grają to efekt ciężkiej pracy, i to nie tylko ich godzin na symulatorach i nalocie ćwiczebnym, ale i wieży, i mechaników, i wielu osób, których praca składa, oj, wielu godzin ćwiczeń na instrumencie, dyrygenta, inżynierów od rozchodzenia dźwięku na sali koncertowej, jakiegoś kompozytora, czy reżysera. Rozumiem że siedzisz jak przymurowany i wyróżniasz się wśród klaszczącego tłumu, czasem zbierając zdziwione spojrzenia - i tu odczuwam jedność duchową z Tobą, bo w niektórych sytuacjach też robię coś innego niż wszyscy.

Krzyś: Klaszczą tylko Polacy a świat się z nas nabija (doceniam delikatność twórców załączonego wideo, że nie ma ani pół aluzji do tego niepodważalnego faktu, że tylko obywatele RP są Landing Clappers). Nie należy tego zwyczaju bronić, skoro został uznany za najbardziej drażniący ze wszystkich w pollu przeprowadzonym wśród pasażerów. Bardziej od tego, że ktoś Cię cały lot z Tokio do Helsinek kopie w nery.

Oklaski na koncercie są dobrą analogią, przyjrzyjmy się więc.


Zacznijmy historycznie. Oklaski dla artystów są tradycyjnie przyjętym wyrazem uznania. Dla przewoźników nie. Nie klaskano woźnicom, kapitanom rzecznych promów ani greckich galer. Ani kapitanom statków transoceanicznych w czasach, gdy takie podróże były naprawdę niebezpieczne. Po prostu - człowiekowi przy steru nie klaszcze się. Więc i pilotom się nie klaszcze bo i nikt tego nie robił w czasach, kiedy latanie było niebezpieczne. Zresztą latanie bardzo szybko zrobiło się super bezpieczne, bo inaczej nie rozwinęłoby się jako działalność dochodowa. Pierwszy samolot pasażerski, który przeleciał bez awarii (awarii, nie wypadku!) milion mil (1 800 000 km) latał w latach (sic!) 30. ubiegłego stulecia. Nazywał się bodajże Herkules.

Teraz o oklaskach na koncercie:

1. Matka mi mówiła, żę jak byłem mały, nienawidziłem oklasków, łapałem sąsiadów za ręce, wrzeszczałem na innych, żeby przestali i strzelałem do nieposłusznych z palca. Co mi najwyraźniej zostało. Puf! Puf!

2. Jordi Savall, któremu ja niegodzien rzemyczka od trzewiczka często prosi publiczność, aby nie klaskała ani w trakcie ani po występie. Zeby to całe misterium w sobie jak najlepiej zachowac i zabrać je ze sobą do domu.

3. Obecnie przyjęte jest klaskanie tylko na końcu utworu - jeszcze 80 lat temu przyjęte było klaskanie po każdej części, dziś uważane za objaw nieuctwa i braku ogłady. W XIX wieku przyjęte było klaskanie w trakcie, w każdm miejscu, które się komus spodobało. Do dziś we Włoszech, zwłaszcza na występach wokalnych (opera, recital) tak się reaguje. Na koncercie Cecilli Bartoli, jedynej, boskiej, największej, w Rzymie owacje kilkakrotnie przerywały w srodku wykonanie utworu. To jest dość urocze, wszakże nie do pomyslenia nigdzie indziej. Przewiduję, że naturalną koleją rzeczy, pod wpływem artystów takich jak Savall będzie się klaskało tylko na końcu recitalu, a w następnym stuleciu - w ogóle,

Oklaski - a co jeśli ich nie będzie, albo, co gorsza będą zdawkowo-litościwe? - są ważną częścią składową tremy estradowej. Gdyby nie klaskać, rzecz sprowadzałaby się do wyjścia i zagrania. Wiem co mówię, próbowałem. Najlepiej gram w gronie kilku osób, które nie chcą przerywać ani mnie ani sobie nawzajem niepotrzebnym hałasem. Robimy coś, potem ja gram, a potem idziemy robić co innego. Jeść, pływać, żeglować. Praktycznie nie potrafię dać więcej niż 45% na estradzie, jeśli to jest poważny występ z frakiem i owacjami. Chyba, że tak się złoży, że gram PRZECIWKO komuś. Nie sądzę, żebym był jakimś wyjątkiem. Chopin też tak miał. Czyli to nie zależy od przygotowania ani klasy instrumentalisty. Ale ci lepsi mają lepiej zbadane życiorysy.

4. W wielu wypadkach oklaski są wyrazem strachu, że ktoś mógłby pomyśleć, że zasnąłem, albo, że nie wiem, kiedy jest koniec utworu, albo, nie wiem, co dobre. Jako muzyk wyczuwam te odcienie. Tę histerię, to ostentacyjne klaskanie, żeby coś komuś udowodnić, nie żeby nagrodzić artystę.

Czy oklaski są miłe? Są jak narkotyk najgorszego gatunku. Smakują w trakcie, a im były mocniejsze, tym szybciej następuje zjazd do rzeczywistości. Dwie godziny po koncercie wszyscy muzycy, z którymi rozmawiałem czują się obrzydliwie.

5. Artyści, poza pięcioma na krzyż ze ścisłej czołówki, dają 20-30 koncertów rocznie, ci bardziej wzięci nawet dwa na tydzień. Piloci robią pięć odcinków dziennie, co daje nawet 25 "występów" tygodniowo. Pliz, to jakby klaskać, że ktoś się po nosie podrapał.

Wiesz, że mam największy podziw i szacunek dla wszystkich pilotów, bo to ludzie, którzy swej pracy poświęcają się całym sobą. Ale oklaski? Po zwyczajnym locie? A za co? Tak, po akcjach takich jak Hudson albo Wrona na Okęciu - należy im się (i całej załodze, łacznie z "dziewczynami", czyli stewardami wszelkiego wieku, stanu i płci biologicznej) wielki podziw i uznanie. Ale też ani Sully ani Wrona nie zrobili niczego nadzwyczajnego - nic, do czego nie byli szkoleni przez dziesiątki lat. I kiedy przyszedł ten jeden moment, wykonali swe zadanie po mistrzrowsku. Wodowanie bez rannych to arcydzieło sztuki pilotażu; normalnie powinno być trochę ofiar śmiertelnych, tak do 40%.). I wtedy może by klaskać można. Ale oczywiście ani na środku rzeki ani uciekając z samolotu nikomu to nie było w głowie. Wtedy - raz w życiu - każdy z tych Wielkich Lotników uratował ludziom życie. Kiedy po prostu ląduje, to po prostu ląduje. Znam ludzi, którzy wysiadając z taksówki nie są w stanie nawet mruknąć podziękowania.

A propos zwyczajów: w Turcji kierowcy autobusu daje się napiwki, nawet miejskiego. Niech. Ich kraj, ich zabawa. Ale trudno się dziwić, że rzucanie prze Turków pieniążka na deskę rozdzielczą budzi zdziwienie i rozbawienie we wszystkich innych krajach Europy.


Lila: Krzyś, ja se teraz pójdę, bo mam plany na wieczór. Ale wrócę, a chętnie Cię posłucham. Moje stanowisko z grubsza jest takie, że to tylko konwencja, czy zwyczaj. Ale... Potrafisz pokazać pewne aspekty sytuacji, które mi po prostu nie przychodzą do głowy, albo jakieś fakty o których nie wiedziałam. I jestem ciekawa tego innego sposobu widzenia sprawy, tym bardziej, że Twoja wersja jest bardziej "poprawna politycznie". Może się zdarzyć że mnie po prostu przekonasz. Gdyby jednak nie, i gdyby każde pozostało przy swoim zdaniu, to i tak jestem ciekawa Twojego sposobu widzenia sprawy, a jeśli nawet się zdenerwujesz, i przyślesz mi koszulkę z napisem BURAK to obiecuję zakładać ją do samolotu i odsłaniać napis w czasie klaskania (na znak szacunku dla Ciebie).
Przeczytałam jeszcze na szybko, nie zawiodłam się. Tak, to klaskanie po koncercie to naprawdę dobrze pozwala zrozumieć niuanse, i masz bardzo spójne rozumowanie. Postaram się pokazać równie spójnie inny sposób spojrzenia, ale będę miała wyzwanie .



Krzyś: Myślałem o zielonej w marengo rzucik raczej  

Lila: Wróciłam, wytańczona, było cudnie, boli mnie głowa, bo się nie wyspałam, nie piłam (impreza bez alkoholu) ale z racji głowy przejdę do meritum i oklasków koncertu. Dobrze, że miałam te parę godzin, to sobie w trakcie tańczenia przemyślałam.

Bardzo pod
oba mi się NIE KLASKANIE w trakcie utworu muzycznego, bo to po prostu przeszkadza. I muzykowi w wykonaniu i innym w słuchaniu.
Świetny jest ten kawałek, gdzie piszesz o tanim narkotyku. To jest właśnie to, na co miałam nadzieję - że pokażesz mi jakiś aspekt, który jest ważny, a na który nie zwróciłam uwagi, ale jak pokażesz, to powiem - o kurde, faktycznie. Chodzi o oklaski zachęcające, bo w sumie przecież ma być miło, tak generalnie, jak klaszczemy muzykowi. I o to jak sie czuje muzyk. Grać na scenie to nie bardzo miałam okazję, ale gadać na scenie tak. Ćwiczyłam, bo ja mam generalnie lęk występowania przed dużą publicznością (jak wielu ludzi), ale też mam "gadane", lubię mówić (śmieszna mieszanka: lubić i się bać jednocześnie), no i miałam potrzebę życiową, wiedziałam że będę musiała gadać przed niekoniecznie zainteresowanym czy życzliwym gronem - w ramach dr. No, to ćwiczyłam. Cała taka organizacja była, trochę podobna do Toast Masters, ino po polsku. Teraz spokojnie jestem wstanie gadać do dowolnej publiczności. Nie mówię że się nie boję, tylko że lęk mnię w niczym nie przeszkadza, to tego mnie nauczyli, a co ciekawe - jak się tak umie gadać do każdej, to tego lęku prawie nie ma, on się zmniejsza. 

Stosowaliśmy tam oklaski. W trzech miejscach mowy.
Oklaski na wstęp - do wywołania delikwenta.
Oklaski na koniec - jako wyraz uznania.
Oklaski na koniec - jako "zamknij się".


Zacznijmy od tych klaskanych na koniec jako wyraz uznania - faktycznie, czasem były takie wątłe, bo prezentowana mowa była do d...
Ciekawym zjawiskiem były te na "zamknij się". To było ćwiczenie, gdzie mówiliśmy w zadanym czasie, mówca znał czas, oraz miał sygnalizowaną końcówkę w sensowny sposób, pozwalający wygłosić ze trzy zdania zakończenia. Dla ułatwienia - wszyscy bardzo lubiliśmy to ćwiczenie, było ono chyba najbardziej ekscytującym elementem spotkań. Opowiem Ci o nim kiedyś, tu chcę podkreślić, że oklaskami można zamknąć komuś buzię. To się czasem zdarza i w "realu", że jak ktoś długo przynudza i nie chce skończyć to publiczność zaczyna klaskać.

Klaskanie ma naprawdę wielką moc. W przypadkach czegoś niezwykle cudownego, ale takiego mocno ponad dobry występ - wiwat publiczności wydaje się sensowny, ale chyba tylko wtedy. Myślę jeszcze o tych oklaskach na wstępie.
 
 


Wyszłam kiedyś na scenę, nie pamiętam gdzie to było i co to było, ale miałam gadać, a przede mną czerń i reflektor w oczy. Nic nie widzę - czy słuchają, czy patrzą na mnie, czy śpią, czy w ogóle wyszli i nikogo tam nie ma. W głowie panika. Ale ja szkolona jestem. Przyznam że dłuższą chwilę zastanawiałam się - teraz jak opowiadam - czy oni mnie przywitali oklaskami i mi przeszło, czy to było jakoś inaczej. Było ciut inaczej, ale w sumie mniej więcej na jedno wychodzi. To nie były oklaski. Ja potrzebowałam się dowiedzieć że tam są i im coś opowiedziałam, chyba nawet wprost to że ich kompletnie nie widzę, boję się trochę , i może ich tam nie ma i pojechałam w jakiś absurd i z ciemności doleciał mnie zbiorowy życzliwy śmiech. I mi przeszło, poszło, wygłosiłam co miałam, a że lubię gadać, to zrobiłam to dobrze - i.... uświadomiłam sobie, że kompletnie nie pamiętam czy klaskali mi na koniec. Pewnie tak, by gdybym miałam wewnętrzne poczucie zadowolenia a publiczność zachowała się niezgodnie z nim to bym to zapamiętała, ale faktycznie te oklaski na koniec to są zbędne. Jak wiem że dobrze mówię - to zwisa mi i powiewa, a jak nie wiem, bo jestem albo kiepski mówca, albo mam problemy z akceptacją siebie, to to jest tani narkotyk - 5 minut dobrego samopoczucia i nadal jestem tym samym mówcą z tym samym poczuciem wartości.

I tu mnie przekonałeś, bo do tej pory wydawało mi się że należy klaskać, bo tak wypada i bo tFurcy jest miło. A tu niespodzianka.... Dziękuję.
 


A teraz znów kurka będzie przerwa, choć tym razem nie kiecka, tylko spodnie do chodzenia po błocie. Krzyś, FB to nam zgubi te rozmowy za jakiś czas, a to o klaskaniu jest fajne. Mam ochotę przekopiować na bloga, mojego prywatnego, oczywiście za zgodą i możesz autoryzować. Chcesz?

Krzyś: możesz przekopiować.