---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wznowiłam pisanie Ciekawej Medycyny, popularno-naukowego bloga. Zapraszam, fajny jest. Wiem, bo sama go napisałam. TUTAJ link.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

wtorek, 31 stycznia 2012

NASZYJNIK

ZEŻARŁ!!!
Zeżarł mi kulkę! A było to tak: no dobra, przyznaję, uszkodziłam naszyjnik - ściągnęłam golf przez głowę, a naszyjnik jest tak wygodny i lekki, że go po prostu nie czuję. I zapomniałam, że go mam. Pękł mi przy zapięciu, ale wszystko złapałam. - kulki, zapięcia - wszystko jest. Naszyjnik jest piękny i można go nawlec ponownie.  (Jeśli chcesz zobaczyć jak wygląda, to tu jest jego zdjęcie, na stronie artystki-autorki, na jej blogu TAKIE MIEJSCE. Ten jesienny, trzeci od góry. A dziewczyna ładne rzeczy robi, i mimo, że sama też robię w biżuterii to kupiłam u niej - to duży komplement)

No i położyłam zerwany na stół, gdzie kocioń nie wchodzi. Ha, ha! Nie wchodzi! Nie wchodzi, jak patrzę. W nocy pewnie poszedł na patrol i wziął sobie jedną kulkę. Nawet nie zauważyłam, jak się obudziłam, że brakuje. Kulki generalnie leżały i to już trzeci dzień. Dopiero domownik mówi mi "wiesz, on się dziś rano tak ładnie bawił. Jakąś piłeczką czerwoną. Tak sobie podrzucał, szarpał, łapami z buzi wyciągał. Ślicznie się bawił". Tak? Ale czym?! Jaką znowu czerwoną piłeczką? "Myślałam, że mu coś nowego kupiłaś." Nie kupiłam. Kiedyś faktycznie kupiłam piłeczkę, która starczyła na 10 minut, zanim kocioń ją gdzieś skitrał. AAAAA!!!!! WIEM!!! Poleciałam obejrzeć kulki. Wszystko jasne. Na dywanie ślady pomarańczowych kłaczków. I pierwsze pytanie: ZEŻARŁ? Czy nie? Bo jak połknął, to się może zatkać i będzie ostry dyżur.

Krótkie poszukiwania doprowadziły do znalezienia kulki pod wanną. Tylko trochę nadwyrężonej. Uff... Kocioń bezpieczny, kulkę da się ponownie sfilcować, kulki schowałam do torebki, bo on trochę żre wełnę, nie jakoś bardzo, ale lubi gryźć mój płaszcz. I futra gości. Ortalionów i goreteksów nie rusza. Naszyjnika, jak wisiał w zasięgu kocich zębów, też nie ruszał. Ale teraz, bo takiej dobrej zabawie, to myślę że się skończyły dobre czasy i jednak będę naszyjnik chować. Za ładny jest.

A Kocioniowi chyba sfilcuję jakąś dużą kulkę. Może wystarczy sfilcować kłębek po wierzchu? Bo ja to nawet zarejestrowałam kątem oka w półśnie, że on z czymś szalał. Nawet wstałam i wyrzuciłam zwierza za drzwi, bo nie dawał spać, tak szałał, i to nie jest typowe dla niego, żeby aż tak się tłuc i budzić, zwykle jest cicho. Ale była 6 rano, byłam półprzytomna i nie przyszło mi do głowy sprawdzać, co ma w pysku. To był błąd.

Czy kulki naszyjnika trzeba kłuć igłą, czy wystarczy przekłuwać linką jubilerską? Bo przez jedną kulkę linka mi przeszła, a przez drugą nie chce przejść i się niszczy koniec linki. W razie czego linkę mam, igłę mam i kombinereczki jubilerskie też, nawet dwie sztuki, bo czasem trzeba jednymi robić, a drugimi przytrzymać. Jak polegnę to się zgłoszę do artystki, ale najprawdopodobniej dam radę sama.

czwartek, 26 stycznia 2012

PÓŁECZKA NA KALORYFER

Zrobiłam kotu półeczkę.  Kaloryferową.

Patrzyłam niemal od początku pobytu u mnie - jak usiłuje się wtrynić na górną część kaloryfera, ale mam tak blisko do parapetu, że nawet bardzo chudy kot się nie zmieści. No to chociaż boczkiem. No chociaż jakoś z oparcia fotela… Jak patrzyłam na te próby przytulenia się do ciepłego, ponawiane systematycznie, no to zrobiłam półeczkę, a niech ma. Wystarczyło kilka deseczek z działki, parę śrub i gwoździ, i na deser drobna danina z krwi – raz nie trafiłam młotkiem, ale tylko troszeczkę. No i ręcznik, żeby było miękko kotu w tyłeczek.



I co? I super. Półeczka została przetestowana i uzyskała 11 punktów w  10- punktowej skali. Stała się najbardziej ulubionym miejscem spania kota. Lepszym nawet niż wieszak na ręczniki w łazience (sic!), który do tej pory był najgłówniejszy ulubiony.

SERCE W GARDLE

Odpowiadając na kilka pytań czytelników w komentarzach (kolejność chronologiczna)

1. Komu zostawić kota, jak wyjeżdżam – ano zostaje z domownikami. Jak nie było mnie dwa dni to cała sprawa sprowadzała się do sprzątnięcia kuwety. Żarcie miał – chrupki i wodę. Wyjeżdżając dałam mokre. Ewentualnie można mleka nalać (mój lubi i może). A kuweta ma silikonowy żwirek, wymieniany raz na miesiąc, i naprawdę ładnie chłonie zapachy. Tak naprawdę jestem neofitą w zostawianiu kota. Poszło dobrze. Jakby było potrzeba to wrócimy do tematu.

2. Gdzie byłam – ano u znajomych w i koło Łodzi, to ludzie ze stowarzyszenia AMŻ. Tego co mam z boku stronę podaną. I tego co prowadzę czaty w czwartek od 22 do 24 (polchat, pokój sens). Ustalaliśmy program na czerwcowe warsztaty. Będzie nad morzem (miau!) i będzie miedzy innymi gra w cash flow – już sobie ostrzę zęby. Jakbym w górach była to już by wisiały zdjęcia :-)

3. Napiszę o szczepionkach.


A teraz o tym sercu i gardle.

Siedzę na działce przed kominkiem, kocioń gdzieś buszuje po krzakach. Wolę jak siedzi w altance ze mną, niż jak łazi, wtedy wiem że z nim wszystko w porządku. Ale on woli łazić. A niech ma. Jak łapy zmarzną to miauknie pod drzwiami, żeby wpuścić. Niemniej trochę się martwię i cały czas nasuwa mi się taka refleksja – że na działce to wiem kiedy z kotem przyjdę. Ale kiedy wyjdę – to wolna amerykanka. Raczej przychodzi na wołanie. Ale czasem po 2 minutach, czasem po 10 a czasem po pół godzinie. I nigdy nie wiem kiedy…. Jak ostatnio czekałam 10 minut i wołałam i chodziłam wokół domku – to było to najdłuższe 10 minut w moim życiu. No dobra, były momenty kiedy działy się w moim życiu rzeczy groźniejsze, ale jakoś zwykle od się działy szybko i już. A tutaj czekać, czekać, czekać. A jak coś się stało… A jeśli w Polskę poszedł…. A jak gdzieś marźnie, bo się zgubił…  Ojoj. Niemniej jak patrzę z jaką radochą kocioń daje w długą w te krzaki, to nie mam serca mu zabraniać.

Dziś na śniegu widzę ślady łapek – już wiem gdzie siedzi. W takiej najgęstszej kępie krzaków. I już. Wcale nie łazi daleko. I już wiem co jest grane, jak nie przychodzi. Po prostu nie chce mu się ruszyć. Co nie znaczy, że kiedyś gdzieś nie polezie albo coś się nie stanie.  Ale „gadaj se pańcia, a ja se posiedzę” – to najczęstszy scenariusz. W końcu to kot, a nie pies.


Na zdjęciu kocioń w wersji typowej dla stanu niewyprowadzenia i znacznego znudzenia (gryzie mnie w rękę).

wtorek, 17 stycznia 2012

POWROTY

Wróciłam z dwudniowej wyprawy. Kocinda czekał przy drzwiach i się łasił. Milutkie. Zazwyczaj wystawia nos po czym zwiewa. Znaczy że coraz bardziej dochodzimy do porozumienia.

Teraz mi śpi w nogach (chociaż na łóżko przyniosłam go z łóżka współmieszkańców - ale został już sam, nawet jak poszedł do kuchni podjeść to wrócił do mnie).

Poprawiłam wpisywanie komentarzy w blogach, teraz się powinno dać normalnie podpisać, bez jakiś żądań podawania uprawnień. I tu i na ciekawej medycynie (kliknij).

środa, 11 stycznia 2012

KOT kontra PTASZKI

Koleżanka użaliła się nad moimi działkowymi ptaszkami ( w kontekście kota).

Lubię mojego kota. Lubię też ptaszki. Nawet im 4 budki lęgowe zrobiłam. I karmnik. Jak pogodzić te pozornie przeciwstawne zwierzęta?


To ja opowiem o czaplach i stawie z karpiami.
Dawno, ale nie bardzo dawno temu właściciele stawów hodowlanych postanowili wytępić czaple, bo wredne szkodniki zjadają im narybek karpiany. Nieopodal mieli siedzibę ornitolodzy, którym na takie dictum skóra ścierpła – ale cóż, teren hodowlany nie jest ich – nie bardzo mieli jak przeszkodzić. Czaple wystrzelano.

I cóż się okazało? Czy zbiór karpia tego roku był obfity? A FIGĘ! Karpi nie było. Czemu? Ano przywra na karpie weszła i wytłukła hodowcom dużo karpi. A czaple? Czaple zwykle wyjadały młode karpie, tak. Te najbardziej porażone przywrą. Najsłabsze. Najwolniejsze. I przywra się nie rozprzestrzeniała. Jak wybito czaple – przywra miała raj. Ornitolodzy się cieszyli.

W kolejnym roku hodowcy nie ruszali czapli.


Wracając do sikorek.
- Budki, które osobiście robiłam mają sprytnie zabezpieczony otwór, tak że kocia łapa nie sięgnie do dna. A nawet nie bardzo ma jak wejść do środka, nie zegnie się tak.
- Jeśli kot faktycznie będzie bardzo za tymi ptakami ganiał, to przewieszę budki lęgowe dalej od hamaka i wyżej. Zanim zrobią gniazdo. Żeby w czasie lęgu i odchowywania miały spokój.
- A jeśli kot coś jednak zeżre – to uznam że miało przywrę.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

WAMPIR


 
Czytam sobie zaprzyjaźnionego bloga „Na Uboczu” (jest po prawej w linkach), jako że pogodny duch autorki pomaga mi przechodzić gładziej nad przeciwnościami tego świata. I blog jest super. Ale wmurowało mnie jak przeczytałam komentarze.

Jeden z komentujących pisze o szukaniu pracy (zaczyna od „jak mi ciężko”). I mendzi na pracę biurową. Cóż…  Moja praca biurowa na początku to faktycznie była mało płatna, ale i tak na wejściu kilka lat temu dali mi więcej niż wspominane przez narzekającego 1500. Teraz moja praca biurowa płaci mi bardzo dobrze. Może gdyby wysiłek szanownego narzekającego zamiast w narzekanie włożyć w zmianę postawy życiowej, to pracodawcy mieliby lepsze propozycje? Kursy, po których życie jest lepsze, to robi sporo instytucji, na przykład dobre kursy tego typu to są w AMŻ (więcej: kliknij) i oni są względnie tani. Polecam.


A żeby nie było, że nie piszę o kocie:  dziś głównie śpi po działkowym spacerze. I nie gryzie  - co zwykle uprawiał z rana, żeby wywołać zabawę w kociego berka. Więc chyba strasznie mu się w mieszkaniu nudziło i pomysł z działką trafiony.

Nie wiem tylko ile ja wytrzymam tej działki. Bo wersja druga obsługi kociego spaceru na działce to bieg ze smyczą przez krzak za kotem. Też mi dawało popalić, bo ja się nie przecisnę przez tak drobne szpary jak mój kot. Ale może niedługo będzie można go puszczać bez smyczy.

Bardzo zainteresowało go co to ja tam z ziemi wydłubuję. A dłubałam nasiona nasturcji. Oraz pilnował się Pańci – dlatego mam nadzieję że będzie można puszczać luzem. Na wołanie łeb wystawiał lub przychodził. Na zamykanie drzwi leciał do domku. W domku po obejrzeniu wszystkich kątów - ukochał dwa miejsca. Jedno w najciemniejszym rogu w szafie (wersja "nie ma kota"). Drugie - na fotelu przy kominku. W cieple.  I tak żeśmy sobie razem na dwu fotelach przy kominku siedzieli. Idylla.

Po powrocie kot  zjadł gigantyczną porcję żarcia, i walnął się spać. Ja podobnie. Dziś wygląda na to, że też oboje wypoczywamy po wyprawie – tak na siedząco-śpiąco.

niedziela, 8 stycznia 2012

DZIAŁKA

Kocinda się oswoił i zaczął trochę rozrabiać. No, to żeby kot się nie nudził, a wybiegał - dziś wyprowadziłam pierwszy raz zbója na działkę.

Bardzo był zaciekawiony, bał się też, ale tylko trochę. Widać było, że się zastanawia, czy łazić po mokrej trawie, czy nie. W końcu postawił na łażenie. Ze smyczy bałam się spuścić, żeby w Polskę nie poszedł. A smycz krótka. No to dowiązałam sznurek.

Co zrobił kot? Oczywiście wlazł w największe krzaki, splątał linkę i wyszedł z drugiej strony. Bardzo z siebie zadowolony, tylko zdziwiony - co go trzyma. I stał.

Co zrobiła Lila? Zawiązała linkę z jednej strony krzaków. Poszła dookoła po kota. Odwiązała linkę od smyczy kota. Z kotem pod pachą poszła dookoła z powrotem na pierwszą stronę. Odwiązała linkę. Ściągnęła linkę z krzaków. Przywiązała linkę do kota. I tak dookoła Wojtuś.


Cóż… Nie wiem czy kot się wybiegał i nachodził, ale ja zdecydowanie tak.

sobota, 7 stycznia 2012

TEATR

Wróciłam z teatru i podam na twarz.
Rano spacer, potem obiad u kumpla, do domu na tyle, co by się przebrać i do teatru.

Byłam na 10 murzynkach wg Agaty Christie, którzy w ramach poprawności politycznej zmieniali nazwę, ostało się na „i nikogo nie było” czy jakoś podobnie. Książka lepsza. Przedstawienie – jak przedstawienie, za to towarzystwo miałam super.

A dwa dni wcześniej byłam na Nędznikach w Romie i było bardzo fajnie! Towarzystwo też, bo byłam z moim kumplem ze studiów, dawno nie widzianym, obecnie z Antypodów. Kangur przyleciał do Wawki na Boże Narodzenie. Ale jeśli kto nie ma Kangura do towarzystwa to i tak warto iść.


Ponadto wygenerowałam kolejny kawałek mojego bloga medycznego: odcinek o mleku i ehem…. kupie. Na „Ciekawej Medycynie – trudne pytania” http://ciekawamedycynat.blogspot.com/2012/01/mleko-i-kocia-kupa.html

Tak żeby nie było, że straciłam z oczu wątek główny niniejszego bloga, czyli mojego kota. Już mi to wypominają w komentarzach, że wątek główny, no to nie zawiodę czytelników. Dziś zwalił z szafki wazon z wodą i różyczkami. Bo jak się obracał, to się dupcia nie zmieściła.... Niewinne maleństwo.

piątek, 6 stycznia 2012

RÓŻE

Mam róże. Dwa bukiety. Piękne.

Zastanawiało mnie dlaczego czerwone róże wypijają wodę ponad dwukrotnie szybciej niż drugie. Dziś tajemnica się wydała, bomba wybuchła. Jak obudziłam się rano to na własne oczy zobaczyłam. Po prostu - ktoś im pomagał.

Na zdjęciu poniżej kot je obgryza (co mu wolno), ale jak się obudziłam to widziałam jak pije. A różowy jęzor przeświecał przez ścianki wazonu.

Trzeba jedną piękną rzecz o moim kocie powiedzieć. Przestrzega zakazu nie łażenia po stole. Czerwone róże stoją na szafce, tam wolno kotu chodzić i je obgryza (pozwalam, róża jest jadalna, a mi nie ubędzie jak kocina obryzie dwudziesty liść i zostanie 19. Kotu trochę zielska służy. I lubi róże.) Pomarańczowy bukiet stoi na stole, gdzie kotu włazić nie wolno. I co? I nie ma nic obgryzionego! A stoją już dwa tygodnie te bukiety. Czerwone mają solidnie pogryzione liście. Ja sobie zdaję sprawę, że nie upilnuję cały czas, na przykład w nocy i że kot tam pewnie przychodzi na patrol, czasem widzę te partyzanckie akcje. Ale ON HONORUJE ZASADY (na swój sposób). Popatrzeć popatrzy, ale tych ze stołu nie rusza.  Bardzo inteligentna bestia.

Trochę sobie poczytałam o behawioryźmie kotów i to mi procentuje. Mało mu zabraniamy, głównie tam gdzie by mu zaszkodziło i wygląda że on to rozumie. Bo jak chce czegoś nowego - na przykład gdzieś wejść to wyraźnie robi to w obecności człowieka, i jeszcze się na ludziów ogląda. I jak się mówi "możesz", tudzież grucha do niego w stylu "dobry kotek, możesz, możesz, tak, tak" - to idzie. Jak słyszy "oj, nie, kocie. NIE!". To staje. I porzuca przedmiot. Poważnie. Przy czym, jeśli tylko można mu to coś dać, czy na to pozwolić - to ma pozwalane. Jak średnio można - to jest "ostrożnie, kocie", albo na rękach, albo jakoś zabezpieczając kota czy przedmiot, czy planowaną trasę - żeby mógł sobie obejrzeć, bo koty bardzo potrzebują obejrzeć i skontrolować przestrzeń. I on zmienia zachowanie - idzie powoli, albo grzecznie siedzi na ręku tylko łeb chodzi, Żadnych skoków, żadnego pchania się na siłę. Kurcze, ja wiedziałam że koty są inteligentne, ale nie myślałam że aż tak. No i powiedzmy sobie szczerze - konsekwentna i mądra życzliwość dla kota w postępowaniu właściciela też ma pewne znaczenie. Ale głupi kot by tego nie docenił, albo nie załapał kodu komunikacji.

I znowu mi zeszło na kota. Jasne że tak, bo ludzie mają ochronę danych osobowych i wizerunku, a zwierzak jednak mimo wszystkich zwierząt ma status własności. I nie przygada mi za opowiadanie o nim ani nie da w papę. To tak - gdyby ktoś się zastanawiał czemu nie piszę o domownikach :-). A tak na wszelki wypadek.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dołożyłam też relację z wyjazdu do Turcji. Jest w październiku 2011, na tym blogu.
Na moim drugim blogu "Ciekawa Medycyna" dołożyłam odcinek o zawałach (link po prawej).

poniedziałek, 2 stycznia 2012

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Był film pod takim tytułem. Piękny zresztą. A piszę o tym bo nauczyłam się pisać w przeszłości na blogu!

Tak, da się. Można na blogu publikować "wstecz".
No to dodałam serię o Mambie. Małej czarnej Mambie. Tej na zdjęciu. A co.
Można obejrzeć jako grudzień zeszłego roku :-)))

Lila

CHOINKA I SZTUCZNE OGNIE

Choineczka w tym roku lapkowo-ciasteczkowa. Czyli moja ulubiona. Czekoladki już zjadłam.

No i co ja poradzę, że najbardziej podoba mi się jak wiszą ciastka, pierniczki, czekoladki, orzechy i jabłuszka? Mogą być też gruszki - i nawet jedna wisiała, ale też już zjadłam. I to jest nauczka, żeby fotografować choinkę od razu, a nie po Świętach.


Natomiast Sylwestra spędziłam tam, gdzie już od dawna bardzo chciałam, to jest na plaży. Nadwiślańskiej.  Urokliwe miejsce.  Z widokiem na Warszawską Starówkę, nieodłączny Pałac Kultury i całe długie wybrzeże. Troszku było zimno, a szłam na te zdjęcia przeziębiona, więc za rozsądne to nie było, ale owinęłam się kocykiem na czas robienia zdjęć. Miałam dziką ochotę na te sztuczne ognie. Warto było.

MAM KOTA

Zawsze chciałam mieć kota, i jakoś tak się nie składało, tysiąc powodów było, żeby nie. A teraz mam. Ślicznego. Od miesiąca mam. I już zostanie. Jest dorosły, sprytny, i czarny. Bardzo czarny. Ma czarne wąsy, nos i nawet poduszeczki łap. To całkiem fajny pierwszy wpis.

 



(Nie wiem, czy wiecie że pisząc bloga można publikować "wstecz". Skwapliwie z tego korzystam. Ale ten powyższy wpis jest pierwszy. Oryginalny pierwszy.)